Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/179

Ta strona została przepisana.

ralniejszego w świecie. Czy nie jesteś pan moim przyjacielem?
— O Boże, gdybym mógł być pani przyjacielem, przyjacielem gotowym umrzeć dla pani. Jesteś bardzo dobrą... jestem szczęśliwy, ale zarazem zmięszany... Boję się...
— Czego?
— Gdyby dowiedziano się o pani kroku...
— Cóż to szkodzi. Czy przybywając tu, popełniłam coś bardzo niestosownego?
— Nic, jednakże...
— Ależ pan zbyt przesadzasz. Mówmy o panu wyłącznie... Pan się biłeś? czyliż zawsze mężczyźni narażać się będą na niebezpieczeństwo... Mogli pana zabić... Cierpisz bardzo?
— Mniej niż wczoraj, to nic, tak mi przynajmniej mówił lekarz. Za dwa lub trzy dni opuszczę łóżko.
— Oby Bóg dał jak najprędzej. Jakaż przyczyna tego pojedynku? Chcę wiedzieć.
— Przyczyna małej wagi, szepnął Rene z wyraźnym niepokojem... mała utarczka o konia, który zwyciężył na wyścigach...
Małgorzata poruszyła głową.
— Nie, to nie to...
— Zapewniam panią...
— Dla czego pan kłamiesz? Znam pana dobrze... Nie ukrywaj pan nic przedemną, biłeś się pan o kobietę, jestem pewna...
— Pani...
— Zapierasz się pan?