— Tak jest...
— A więc daj mi pan słowo honoru a uwierzę.
Pan de Nangis opuścił głowę nie odpowiadając.
— Widzisz pan... Miej we mnie ufność. Jestem twoją przyjaciółką, więc możesz mieć zaufanie.
Rene chciał wyciągnąć do niej ręce ale ból nie pozwolił mu na to, ręka zraniona opadła.
— Pani... Pani... mówił, nie pytaj mię.
— Dla czego?
— Są to rzeczy, o których nie powinnaś wiedzieć. Oszczędź mi pani tej boleści. Nie naglij do wyjaśnienia tajemnicy nie należącej do mnie wyłącznie, ponieważ choćbym miał cię rozgniewać nic nie powiem.
— Bardzo dobrze, odpowiedziała głosem stanowczym. Zachowaj pan ten sekret, którego nie może wiedzieć uczciwa kobieta, twoja oniemal siostra. Odchodzę uspokojona i wierz mi, gdybym była wiedziała że pańskie cierpienie nie jest tak wielkie, nigdybym tutaj nie przyszła.
Zarzuciła zasłonę i zwróciła się ku drzwiom, ale nie zdołała jeszcze ich otworzyć, gdy wbiegł lokaj barona tak przerażony, jak gdyby był złoczyńcą ściganym przez żandarmów.
Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/180
Ta strona została przepisana.