— Co tam takiego, zapytał Rene zaniepokojony.
— Proszę pana, ojciec pański... nie mogłem go wcale powstrzymać... idzie tuż za mną.
Rzecz stawała się bardzo przykrą. O czem przekonamy się zaraz.
Małgorzata wiedziona instynktom, nagłym skokiem ukryła się po za storami osłaniającemi łóżko Renego.
Pan baron Ademar de Nangis wszedł krokiem majestatycznym, w kapeluszu na głowie. Zatrzymał się przed łóżkiem i z rękami skrzyżowanemi na piersiach rzekł:
— Otóż tedy nie zwiedziono mnie. Prawda rzeczywista. Leżysz tu z ręką owiniętą skrwawionym bandażem, raniony, bez przyjaciół, sam, opuszczony. Mój syn jedyny mógł był umrzeć bez uwiadomienia ojca. Ranie baronie, jestem z pana nie kontent.
— Przebacz ojcze, odpowiedział, rana którą otrzymałem, jest tak małej wagi, że nie uważałem za stosowne niepokoić cię taką drobnostką.
— Rana lekka, któż ci to powiedział?
Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/181
Ta strona została przepisana.
XXIII.
Człowiek poważny.