Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/182

Ta strona została przepisana.

— Lekarz, ojcze.
— Alboż lekarze są nieomylni. Czyliż nie zdarza się nieraz, że małe zakłucie szpilką powoduje niespodziewaną śmierć.
Rene uśmiechał się.
— Pozwól mi sobie powiedzieć, że się wcale nie obawiam czegoś podobnego.
— Być może, w każdym razie obowiązek nakazywał ci zawiadomić mnie o tem natychmiast.
— Przebacz mi ojcze.
— Dobrze, ale jedna sprawa jest ważna.
— Jakaż?
— Przyczyna owego pojedynku.
— Jesteś ojcze doświadczonym człowiekiem i wiesz że nieraz nic nie znacząca drobnostka...
— Znam tę przyczynę doskonale.
— Mój ojcze, wyrzekł Rene głosem błagalnym.
— Co prawda, nie chcę abyś był tak cnotliwym jak Kato. W każdym przecież razie nie życzę sobie abyś miał kochanki, kompromitował się i bił za nie.
— Mój ojcze, zawołał Rene głosem donośnym. Jesteś najfałszywiej powiadomionym... mylisz się, upewniam cię.
— Nie mylę się wcale, odpowiedział gwałtownie ojciec, moje wiadomości w tym względzie są rzetelne. Sprawa ta znana w całym Paryżu... Gazety opiewały ją, a pierwsze litery doskonale wyjaśniają osoby działające. Jesteś kochankiem kobiety zamężnej... pod okiem niegodziwca męża, który także żyje wraz ze swoją kochanką.