Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/188

Ta strona została przepisana.

Blanka nie była jego kuzynką, niezawodnie znajdowałby się u niej w tej godzinie.
Po chwili wyczekiwania zwróciła się dawną drogą W tej chwili spojrzała na okna mieszkania Pawła.
Drzwi otworzyły się przepuszczając światło.
— Ach! rzekła hrabina z uczuciem najwyższego bólu, on wychodzi.
W miejscu, w którem znajdowała się hrabina, nie można było nic dojrzeć.
Okna niezasłonięte dawały możność spojrzenia wewnątrz pokojów.
Paweł najwyraźniej czekał na kogoś.
Długi czas chodził tam i na powrót, nareszcie znowu błysło światło i pokazał się drugi cień. Tym cieniem była kobieta.
W początkach rozpoczęli między sobą rozmowę. Rozmowa była zbyt ożywiona. Nie była to miłosna pogadanka ale raczej rozmowa pełna wyrzutów, gróźb i zaklęć.
Potem cień męzki padł w objęcia cienia żeńskiego.
Cień męzki, cień hrabiego usiadł przy cieniu żeńskim, którym była postać Blanki. Rozmowa przybrała teraz wyraz miłosny. Hrabina lubo nie słyszała wyrazów, widziała poruszenia ust, spojrzenia oczów.
Biedna Małgorzata zlekka krzyknęła i drżącym krokiem powróciła na powrót do swego pokoju.


Obyczaj w zamku Montmorency nakazywał całej służbie bacznie pilnować porządku dziennego.