Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/191

Ta strona została przepisana.

— Nie odjedzie! ja nie chcę żeby odjechała.
— Więc życzysz sobie zapewne abym ją swoim ludziom kazała wyrzucić z zamku.
— Wyrzucić?
— Tak, wyrzucić, wypędzić!
Paweł jak dawniej trzymał nóż w ręku.
Lokaj stał niewzruszony nie śmiejąc pospieszyć pani na pomoc.
Hrabia postąpił krok, Małgorzata uniknęła niebezpieczeństwa, bo oto Blanka powstała blada i groźna, mówiąc:
— Zanadto hańby! Panie hrabio, ani słowa więcej! Ten dom padłby na moją głowę, gdybym pozostała choćby jedną godzinę dłużej. Odjeżdżam pamiętając dobro i gościnność jakiej doświadczyłam i obelgę jaką poniosłam. Nie mówię do pani: „żegnam “ bo sądzę, że się jeszcze zobaczymy.
Po tych słowach, Lizely wziąwszy kapelusz i okrycie, wyszła z pokoju i wsiadłszy do powozu, czekającego przed gankiem odjechała.
Hrabia kazał sobie osiodłać konia w zamiarze ścigania odjeżdżającej. Przedewszystkiem zaś na odjezdnem odezwał się do żony:
— Mamy do załatwienia rachunki pomiędzy sobą i załatwimy je za moim powrotem.
— Jak się panu podoba. Czekam na pana.
Paweł skoczył na konia i popędził za odjeżdżającym powozem.
Małgorzata wydała rozkaz nie przyjmowania nikogo, nawet nie wyłączając pana de Nangis.