Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/193

Ta strona została przepisana.

siadł konia i dzięki jego szybkości przybył właśnie do Ville d’Avray w tej samej chwili co i Blanka.
Blanka nie chciała go przyjąć.
Doprowadzony do rozpaczy skutkiem takiej obojętności, napisał do zręcznej syreny bilecik i otrzymał bardzo chłodną odpowiedź.
„Nie mam do pana najmniejszej urazy, gdyż obelga jaką mi wyrządzono, mnie osobiście dotyka. W tym postąpieniu pańskiej żony upatruję po części pańską winę. Dla tego po raz drugi już cierpię przez pana. Powinna bym się zemścić na pańskiej żonie, ale zrzekam się zemsty. Widzieć się ze sobą więcej nie możemy kochałam pana, wiedziałeś o tem dobrze, ale nawet miłość nie znosi obelgi. Zapomnij pan o mnie jak i ja zapomnę o panu i bądź szczęśliwy! Żegnam“.
Blanka sądziła, że list ten wywoła namiętny popęd, żądanie nie omylne widzenia się. Omyliła się jednak.
Zagniewana lwica powróciwszy do Paryża, zamieszkała na ulicy Friedland we własnym pałacu.
Na nowo tedy Paweł zaczął dobijać się do jej drzwi. Codziennie zgłaszał się do Blanki i codziennie otrzymywał odmowną odpowiedź.
Jednego dnia, a było to w początkach grudnia, kiedy zażądał wpuszczenia, zamiast kamerdynera Jamesa, ujrzał przed sobą młodą, uśmiechniętą subretkę.
— Niestety, panie hrabio, rzekła z minką hipokryzji pani nie życzy widzieć się z panem.
— Jak zwykle, szepnął Paweł.
— Wie pan, odezwała się subretka, że ja pana po-