Małgorzatę do barona de Nangis a ukradziony przez lokaja... list niewinny o ile wiemy, który jednak w oczach męża był karygodnym.
— Spójrz na datę, odezwała się Lizely. Przed trzema dniami, to jest przed owym dniem, w którym żądaliśmy dowodu jej niewinności, hrabina pisała takie czułe, wyrazy do Rene.
Paweł długo czytał.
Następnie pochwyciwszy za kapelusz, pobiegł ku drzwiom.
— Gdzie idziesz? zapytała Blanka.
— Ma się rozumieć, że do barona.
W czasie tej sceny okropnej, wstrętnej, jaką opisaliśmy czytelnikowi, Małgorzata nie straciła wcale siły nad sobą, przeciwnie oburzenie podtrzymywało ją i gniew słuszny dodawał jej mocy.
Skoro mąż ją wypędził, biedne dziecko krokiem pewnym opuściła salon, przeszła przez podwórze i wkrótce znalazła się na błotnistym bruku w ulicy Boulogne, obecnie zupełnie pustej. Pora była nieznośna, dżdżysta.
Hrabina w sukni aksamitnej czarnej, z gołą głową, szła szybko. Deszcz padał zimny, rzęsisty, na ulicy marzło.
Gdzie szła? Nie wiedziała. Nastąpiła reakcja moralna. Po chwilowej energii doznawała zupełnego osłabienia moralnego. W myślach panował chaos. Chłód nieznośny przejął ją do kości, poczęła drżeć, Małgo-