Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/203

Ta strona została przepisana.

rzata w tej chwili, można śmiało powiedzieć była bliską pomieszania zmysłów. Kiedy nareszcie odzyskała nieco przytomności, mówiła do siebie.
— Jestem sama na świecie, opuszczona, wypędzona, cóż się ze mną stanie?
I prawie machinalnie skierowała się ku domowi na placu Ventomile, od którego oddzielała ją bardzo nieznacząca przestrzeń.
Nagle błysnęła w jej głowie myśl.
— Nie, nie jestem sama, wyszeptała. Mam przyjaciela.
Kiedy wchodziła do domu, po za nią skradał się ów lokaj, kóry zapłacony przez Lizely, śledził kroki biednej kobiety.


Rene smutny, strapiony znajdował się sam jeden w swoim pokoju przed kominkiem. Rozpamiętywał on wydarzone wypadki.
Zdawało się że marzy, gdy weszła Małgorzata, przeziębła, z rozwianym włosem, w sukni przemoczonej.
— Rene, rzekła, wypędzono mnie. Jesteś moim jedynym przyjacielem. Broń mnie zatem, opiekuj się mną, ratuj mnie.
Nadawać pytania w tej chwili hrabinie było niepodobna. Trzeba było przedewszystkiem ogrzać ją przed wielkim ogniem.
Brakło drzewa do kominka, baron zażądał takowego, lokaj zapaliwszy lampę poszedł po nie, ale nie zamknął przedpokoju.