Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/36

Ta strona została przepisana.

Dawid Meyer, w chwili kiedy wprowadził go lokaj hrabiego, ubranym był w kostjum zupełnie biały.
Wielki rubin zapinał krawat.
W lewym ręku trzymał kapelusz szarego koloru a w drugim szpicrutę z główką z korala. Szpicruta i ostrogi przekonywały, że przybył konno.
Rzeczywiście groom, w pantalonach z białej skóry jak i w butach ze sztylpami oprowadzał po ulicy Boulogne dwa piękne konie, które Dawid decydował się sprzedać po 25 tysięcy franków za sztukę.
— Pan hrabia od ostatniego posiedzenia, jak uważam, ma się wybornie, rzekł ze swobodą światowca.
— Doskonale, kochany panie, odparł Paweł i jestem niezmiernie ucieszony z pańskich odwiedzin. O ile mi nic się zdaje, pan masz zamiar do zakomunikowania mi jakiejś nowiny.
— Pan hrabia uczynił bardzo słuszne spostrzeżenie. Tak jest, mam coś rzeczywiście... Obciąłbym pomówić. Ale przedewszystkiem pozwoli pan hrabia, że go zapytam...
— O co?
— Czy jestem pierwszy? Czy żaden z tamtych jegomościów nie był tutaj?
— Pan jesteś pierwszym. Żaden z tych jegomości. nie pokazał się.
— Brawo! zawołał Dawid, uderzając w ręce, wiedziałem, że ich uprzedzę. Pracując gorliwie dla pana hrabiego, chciałbym ich wszystkich zdystansować.
— A więc, zapytał z uśmiechem Paweł, więc pan nie istotnie już coś znalazłeś?