Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/38

Ta strona została przepisana.

Wszystko w papierach publicznych i w akcjach kolei żelaznych.
— Coraz lepiej. A ród? Rodzina?
— Nie ma żadnej.
— Jakto, nikogo z krewnych?
— Ani dalszych ani bliższych.
— Ależ to wyśmienite. Ani macochy, ani ojczyma, ani żadnych kuzynów. Zdaje mi się że marzę. Gdzież kochany pan znalazł tę perłę drogocenną?
— Ta osoba, jest moją klientką.
— Czy ma konie?
— Cztery, panie hrabio. Dom piętrowy... wielki „szyk!“
— Dom piętrowy. I osoba ta mieszka sama?
— Naturalnie, przecież jest panną.
— A ułożenie, wychowanie?
— Wszystko jak należy. Ojciec był pułkownikiem i komandorem legii honorowej; ona wychowana była w St. Denis.
— Wszystkie elewki w St. Denis nie mają majątku.
— Panna Lizely (to jej nazwisko, Blanka Lizely) także nie miała ale odziedziczyła.
— Po kim?
— Pan hrabia sam ją o to zapyta. Ja nie wiem nic zupełnie. Wiem że pieniądze są, że jest wszystko jak na dłoni. Oto wszystko. To dla mnie wystarcza.
— Bardzo słusznie. I pan sądzisz, że się podobam pannie Lizely.
— Więcej jak wierzę, jestem pewny że pan hrabia podoba się.