Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/39

Ta strona została przepisana.

— Zkąd ta pewność.
— Mówiła mi.
— Więc ona mnie zna.
— Doskonale.
— Gdzie mnie widziała?
— W lasku zapewne, w Operze, na wyścigach, wszędzie. Nie zasięgałem w tym względzie wiadomości.
— Czy zna moje położenie pieniężne.
— Najzupełniej i to jej wcale nie stoi na przeszkodzie. Nawet opowiadając, o wiele przesadzałem położenie hrabiego, aby tym sposobem zdobyć dla niego pewną sumkę do kieszeni.
— Wyśmienita myśl, praktyczna, jak mówi nasz przyjaciel Gobert. Ta młoda dziewczyna zresztą jest aniołem. Czy wiesz pan, że pałam żądzą ujrzenia ją kiedykolwiek.
— Czy pan hrabia ma wolny dzień w tygodniu.
— Jestem wolny zawsze.
— Czy nic nie przeszkodzi panu hrabiemu, naprzykład jutro pojechać ze mną o godzinie pierwszej po południu.
— Pojechać? Gdzie?
— Do Ville-Avray.
— Więc to w Ville-Avray mieszka panna Lizely?
— Tak, w lecie i w jesieni. Pieścidełko prawdziwe. Pan hrabia zobaczy. Wprawdzie to do niej należy, ale nie liczy się do majątku. Ot poprostu jak pierścionek, za 80 tysięcy franków, dla ozdoby paluszka. Pan hrabia zobaczy. Jakże, zgoda?