Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/47

Ta strona została przepisana.

Wino rzeczywiście było wyborne.
Dwaj przyjaciele zapalili cygara i wsiedli do faetonu.
Dawid sam wziął lejce do ręki.
Do połowy drogi, nie wspominano wcale o celu wizyty.
Paweł jednak przerwał milczenie zapytując się:
— Panna Lizely oczekuje zatem na nas dzisiaj?
— Do licha! Przecież nie mam zamiaru poprowadzenia pana hrabiego po to, aby się przypatrywał jedynie drzewom parku? Oto tekst depeszy, jaką wysłałem:
„Pan hrabia i ja, jutro, oddamy wizytę we względzie poney“. To dostateczne. Czekają na nas najniezawodniej.
— Dla czegóż pan mówisz o jakichś poney?
— To tylko pozór. Pan hrabia nie przyjeżdża z wizytą do panny Lizely, ale dla ocenienia koni, które zamierza kupić. Przy tej okazji zawiąże się rozmówka, a jeżeli wówczas pan hrabia nie potrafi podobać się, nie moja wina.
— Dobrze obmyślane, rzekł Paweł z uśmiechem.
— To mój jedynie pomysł. Bywają wodewiliści, którzy w swoich utworach mniej daleko okazują sprytu. A zatem śmiało do dzieła. Notarjusz wkrótce zatemperuje pióro a pan mer z Ville-d’Avray, zabierze się do spisania małżeńskiego aktu. Wkrótce dojechano do wymienionej wyżej miejscowości.
— Przybyliśmy, rzekł Dawid Meyer.
Domownik a raczej groom faktora zeskoczył z kozła i zadzwonił.