Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Ogrodnik otworzył na roścież bramę i powóz wjechał w dziedziniec.
— Cóż pan mówisz panie hrabio? Czy nie „szyk“
— Prześlicznie!
Faeton zatrzymał się przed peronem pełnym kwiatów.
Na schodach służący ubrany po angielsku w czarny frak stał oczekując na gości.
— A to ty James? rzekł poufale Dawid. Czy pani jest uprzedzona o naszym przybyciu? Jest w altanie czy też w parku?
— Pani jest w altanie. Kogoż będę miał honor zameldować?
— Zamelduj pana hrabiego de Nancey i dodaj jeśliś dobry, że przybył z nim David Meyer. Znasz mię zapewne?
Obaj przybywający zeszli po schodach.
James ukłoniwszy się bardzo nisko, poszedł naprzód dla wskazania drogi.
Młoda dama leżąca w połowie w szeslągu, z książką w ręku, powstała nieco zarumieniwszy się i pozdrowiła bardzo grzecznie przybywających, z pewnem jednak zakłopotaniem, które nie uszło uwagi Pawła.
Tą młodą damą była panna Blanka Lizely, która, jak wiemy, żyła samotna z dochodów od spadku jaki otrzymała niewiadomo kiedy i od kogo.
Pan de Nancey żyjąc długo w świecie, znał doskonale kobiety i piękność panny Lizely nie uczyniła na nim zbyt wielkiego wrażenia.
Blanka Lizely znaną już była w świecie pod innem imieniem.