Będziemy się starali narysować jej portret.
Jest to dama mająca zaledwie około dwadzieścia pięć lat, więcej wysoka niż niska, cienka w pasie, z ramionami czarującemi, z biustem jakby wykutym z marmuru, z szyją powabną, umieszczoną na barkach jakby ręką mistrza.
Postać jej istotnie posiadała wszystkie warunki skończonej piękności. Włosy blond wijące się w pierścieniach, ocieniały jej czoło złotawą barwą jakby aureolą. Była to prawdziwa kamelia, biała jak marmur kararyjski, z lekkim odcieniem rumieńca.
Oczy miała rzeczywiście niezwykłe, w spojrzeniu jej było coś magicznego.
Nie darzyło ono ani życiem nadmiernem, ani żądzą namiętną, miało jednak wyraz któremu oprzeć się nie było podobna.
Panna Lizely zaczęła mówić.
Dźwięk jej głosu metalicznym tonem wpadał mile do ucha.
Najmniejszy dźwięk budził w sercu jakieś ukryte, drzemiące struny i nigdy nie mógł być zapomnianym.
Ten ton właśnie nadawał każdemu wyrazowi dźwięk jakiś uroczy i niesłychanie powabny.
Paweł wsłuchiwał się z rozkoszą, kiedy mówiła o poney, które chciała kupić, a w tym właśnie handlu należało hrabiemu dać stanowcze przychylne lub nieprzychylne zdanie.
Obaj słuchający znajdowali się pod wpływem jakiegoś uroku.
Lizely dostrzegłszy to najwyraźniej, odezwała się:
Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/49
Ta strona została przepisana.