Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/51

Ta strona została przepisana.

— Rysy bowiem twarzy pani przypominają mi przeszłość. Zastanawiam się nad tem, gdzie widziałem panią.
— Więc pan mię sobie przypominasz?
— Najniezawodniej, kto panią raz jeden widział, ten o pani zapomnieć nie jest w stanie. O tak, twarz pani pozostała mi w pamięci, ale nic więcej. Obraz istnieje, jednak ramy znikły.
— Mogę zatem panu dopomódz. Spotkaliśmy się ze sobą trzy razy. Naj pierwej na przedstawieniu „Grandę Duchesse“, ale ukryta w cieniu nie mogłam być dla pana widzialną. Pańskie nazwisko wymówione w mojej obecności, przez jakiegoś wysokiego młodzieńca, utkwiło mi w pamięci. Ujrzałam pana znowu w kilka dni, na wieczorze w Operze. Grano wówczas Proroka. Szkła pańskiej lornetki, nie odrywały się od mojej loży. Nasze trzecie spotkanie, miało miejsce przed sześcioma miesiącami na brzegach jeziora. Pan jechałeś konno, mój powóz toczył się powoli. Pańskie spojrzenie spotkało moje.
— Tak, tak, zawołał z żywością hrabia, zdaje mi się że to było wczoraj. Pani nie byłaś sama!
Panna Lizely okryła się rumieńcem.
— Nie, odparła z lekko zniżonym głosem, nie byłam sama. Lord Dudley, stary przyjaciel znajdował się obok mnie.
Zakłopotanie młodej dziewczyny było widoczne. Zmieniła natychmiast przedmiot rozmowy.
— Powróćmy do ponny, rzekła, jeżeli pan sobie życzysz, pójdziemy je obejrzeć.
Blanka wzięła parasolkę z materji różowej, otwo-