Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/52

Ta strona została przepisana.

rzyła drzwi komunikujące się z parkiem, wyszła pierwsza i zatrzymała się.
Pan de Nancey podał jej rękę, którą przyjęła bez wahania.
Dziwne wrażenie opanowało hrabiego, ciepło ręki młodej kobiety, sprawiało mu pewną przyjemną senzacją.
Wywołało to bezwzględne hrabiego milczenie, jakkolwiek czuł że staje się zamyślonym.
Blanka ze swej strony, także nie odzywała się wcale.
Od chwili do chwili zwracała ona spojrzenie na hrabiego i widząc, że tenże wciąż na nią patrzy, coraz silniejszym okrywała się rumieńcem.
Dawid Meyer postępował o cztery kroki za nimi, włożywszy ręce w kieszenie żakiety.
Zdawał się marzyć.
— Idzie bardzo dobrze! Idzie bardzo dobrze, mówił do siebie zacierając ręce. Będzie to wyśmienity, wspaniały zaprząg. Oboje wyglądają jak bukiecik z polnych kwiatów. Dostanę moje pieniądze i utrzymam klienta, który się nigdy prawie nie targuje.
Przybycie do stajni rozproszyło marzenia.
Paweł odzyskał dawniejszą swobodę i jak zwykle stał się bardzo miłym i rozmownym towarzyszem.
Blanka udzielała mu objaśnień uśmiechnięta.
Ponny zostały wyprowadzone. Były to koniki stalowego koloru z czarną grzywą.
Hrabia znajdował je bardzo pięknymi i nie żałował wcale pochwał.