Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/53

Ta strona została przepisana.
VI.
W którym jest mowa o lordzie Dudleyu.

Po dwugodzinnym spacerze pod cienieni drzew parku, Paweł de Nancey i faktor napowrót znaleźli się na drodze ku Paryżowi.
Zanim hrabia siadł do powozu, wyjednał sobie pozwolenie przybycia po raz drugi, na co panna Lizely zgodziła się z wielkiem ukontentowaniem i oświadczyła iż czeka hrabiego u siebie nazajutrz.
Kiedy faeton przejechał bramę parku, Dawid Meyer, ciągle powożący sam, zawiązał rozmowę.
— A więc, zapytał, cóż pan hrabia sądzisz o naszej Wizycie?
— Sądzę, żeśmy widzieli osóbkę bardzo interesującą, odparł.
— Mogę sam nawet przyznać że wcale nie przesadziłem w pochwałach. To śliczna kobieta, ta panna Lizely. Postać, oczy, usta, ręce, nogi, talia, wszystko zachwycające. Znam wiele pięknych kobiet w Paryżu, zdolnych zawrócić głowę, a jednak żadna z nich nie wytrzyma z nią porównania.
— Jednem słowem, jest istotą dla której możnaby się rozkoszą zrujnować. Warta milionów.
— A jednak, dodał Dawid, to ona ofiaruje miliony.