Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/54

Ta strona została przepisana.

Interes oniemal brylantowy. W tem właśnie cała wyższość pana hrabiego.
— Sądzisz pan, że się jej podobałem?
— Pan hrabia zbyt skromny. Panna Lizely jest nim oczarowaną. O tem jak najmocniej twierdzić mogę. Już wczoraj słyszałem coś, co jest dowodem najserdeczniejszego dla hrabiego usposobienia. Ale jednak...
— Co?
— Pozwolenie powrotu udzielone z takim uroczym uśmieszkiem, może panu hrabiemu tłumaczyć wyraźnie stan serca panny Lizely. Nie licząc w to, że była nadzwyczaj wzruszoną, że patrzyła na pana z szczególnym wyrazem. O ja się znam na tem, mam rzut oka amerykański, przywykłem zgadywać w locie. Chciałoby biedne dziecko już jutrzejszego wieczora wyprawić wesele i mam nadzieję, że hrabia nie pozwoli na siebie zbyt długo czekać. Czyżbym się przypadkiem omylił?
— Być może, że małżeństwo to dojdzie do skutku.
— Pan hrabia chciał powiedzieć zapewne, że to już nie ulega wątpliwości. Pieniądz, piękność, rozum, obejście się, wszystko wzrusza, przywabia. Nie podobna znaleść nic lepszego.
Po chwili milczenia Paweł zapytał:
— Co to za jeden ten lord Dudley, który powozem przejeżdżał się po lasku z panną Lizely?
— Dawny przyjaciel, odparł Dawid. Ona sama mówiła o tem panu hrabiemu.
— Jakim sposobem poznała się z tym anglikiem?
— Nie wiem.