Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/58

Ta strona została przepisana.

nie na ulicy Trouchet a nawet wykonywałem wiele innych robot ważnych.
— Co to był za człowiek?
— Dawny magnat, bogatszy od częściowych posiadaczy Peru. Nieco opryskliwy, nieco dumny, jak wszyscy ci wielcy lordowie, w gruncie jednak człowiek lubiący piękne meble i znający się na nich. Jak mówiłem nie przeglądał nigdy rachunków. Prawdziwy książę! Miał już przeszło lat sześćdziesiąt, a mimo siwych włosów najwyżej wyglądał na czterdzieści. Można bardzo łatwo zrozumieć dla czego kochały go kobiety.
— Czy pan nie słyszałeś, czy pan ten nie miał czasem naturalnej córki w Paryżu?
— Nie. Miał w Anglji żonę prawną i dwie córek prawnych. Dowiedziałem się o tem od jego kamerdynera. Żona jeszcze bardzo młoda kobieta i dzieci także gdyż się ożenił w czterdziestym roku życia.
— Mówisz pan że w Anglii? Więc rodzina nie mieszkała z nim w Paryżu?
— Mieszkała kiedyś, lat temu pięć lub sześć, kiedy rodzice byli ze sobą w najlepszych stosunkach; później dopiero lady Dudley nie opuszczała wcale swego pałacu w Londynie lub mieszkała w hrabstwie Jork i oświadczyła iż nigdy nie postawi nogi na stałym lądzie od chwili, w której lord przyjął metresę z którą afiszował się jak niedorosły młodzieniaszek.
— A! Więc lord miał kochankę?
— Tak jest.
— Zapewne jaką aktorkę lub też kokotę, będącą w modzie.