Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/59

Ta strona została przepisana.

— Ani komedjantkę ani kokotkę, lecz młodą dziewczynę, czarującej urody, którą kochał i utrzymywał z wielkim przepychem.
— Angielkę?
— Bynajmniej. Angielki są wprawdzie bardzo przystojne, ale nie posiadają wrodzonego uroku. Była francuzka, paryżanka.
— Gdzie lord odnalazł tę czarodziejską istotę.
— W swoim własnym domu. Była ona rodzajem towarzyszki, nauczycielki i damy do towarzystwa, bardzo bliską ich córek, kamerdyner lubo nie zbyt chętny do rozmowy, opowiadał mi o bardzo burzliwych scenach między żoną a mężem z tytułu tej młodej kobiety. Milady groziła procesem, separacją, Bóg wie czem milord trwał przy swoim. Co pan chcesz, kochał rzetelnie swoją pannę.
— Znałeś pan ją?
— Ma się rozumieć, że znałem. Dostarczałem dla mej meble, jedne do miasta, drugie na wieś, ponieważ lord Dudley zaofiarował jej wiejską posiadłość Pozostawił nawet jej w spadku dwa lub trzy miljonów. Był to sposób wynagrodzenia jej cnoty, dodał tapicer ze śmiechem.
— Jakże się nazywa ta piękność?
— Nazywa się Blanka Lizely, chociaż nie jestem pewny. Pan hrabia wie z jaką to łatwością piękne kobiety zmieniają nazwiska.
Hrabia już domyślał się, że młoda osoba z Ville-d’Avray jest właśnie tą kochanką lorda, nie zdziwił się bardzo, kiedy tapicer wymienił jej nazwisko.