Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/64

Ta strona została przepisana.

We wszystkich oknach kształtu kwadratowego, szyby były ze szkła kolorowego, pomalowane drobniutkimi herbami. Prokurator w tym razie nie mógł wcale przeszkodzić i mniemany potomek Montmorency, już obawy malował co mu przyszło do głowy.
Nareszcie dotarli aż do sali jadalnej.
Sala ta była tryumfem Lebela-Gerard, który tu nagromadził rozmaite szczegóły przypominające dawne czasy oraz ustawił meble najcenniejsze.
Stół olbrzymi z snycerskiemi ozdobami, okryty wspaniłaym kobiercem, zastawiony był zimnemi potrawami i napojami.
— Jakże panie hrabio, odezwał się Montmorency, nalewając wino w duże kieliszki w kształcie tulipanów, jakże się podobał panu mój mały zameczek?
— Jestem nim olśniony, odparł hrabia.
— E! mój Boże, mówił Mikołaj Bouchard, cóż to za rolę odgrywać może ta skromna chałupka w porównaniu z wspaniałemi zamkami naszych praojców. Cóż się da porównać z dawniejszemi olbrzymami? My, klasa średnia, jesteśmy liliputami.
— O, wierz mi pan, każdy z nas niezawodnie udusiłby się w zbroi i nie byłby zdolny dźwignąć ciężkiej rycerskiej szablicy.
— O to tylko skromność zbyteczna. Ja, com zamiłował pamiątkę przeszłości, lubię otaczać się przedmiotami zabytków starożytnych. Dla mnie kącik ten przepełniony zabytkami sztuki średniowiecznej stał się ulubionem, uroczem siedliskiem. Ja oddycham dopiero wówczas, gdy się znajdę pod dachem wielkich przodków.