Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/68

Ta strona została przepisana.

znakomicie moja córka, może nawet lepiej niż jej profesor. Teraz zaś jest to sztuka „Lucie de la mère morte“, która mi zawsze łzy z oczów wyciska.
— O tak, to cudna, cudna muzyka.
W tej chwili Małgorzata ukończyła sztukę, głośno wzdychając.
— Radbym klaskać ale nie śmiem, odezwał się hrabia. Już popełniliśmy i tak nierozsądek, słuchając boskich dźwięków których nikt słyszeć nie powinien.
— Małgorzato! zawołał Bouchard.
— Ojcze! odpowiedziała młoda dziewczyna ze środka pawilonu.
— Chodź tu, kochane dziecko. Powinnaś wzlecieć jak jaskółeczka do publiczności, która pragnie wynagrodzić cię za grę.
Małgorzata pokazała się na progu, ale ujrzawszy obce osoby, zarumieniła się aż po białka oczów.
— Moje dziecko, rzekł ex-korkarz, mam zaszczyt przedstawić ci pana hrabiego de Nancey, który będzie z nami obiadował. Panie hrabio, moja córka, moje jedyne dziecko, mój skarb.
Spadkobierczyni Mikołaja Bouchard ukłoniła się jak pensjonarka.
Paweł oddając wzajemnie ukłon, rzekł:
— Pozwól pani, podziękować sobie za piosnkę, która przeniknęła do mego serca.
Lebel-Gerard nachylił się nad młodym człowiekiem, mówiąc:
— Jakaż to będzie piękna hrabina? Nie prawdaż?
Małgorzata nie odznaczała się wprawdzie piękno-