Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/7

Ta strona została przepisana.

wschodni sofami, a łączącego się z jednej strony z przedsionkiem z drugiej zaś z salą przyjęcia.
Służący odchodząc mówił:
— Pan hrabia prosi panów o chwilkę cierpliwości. Oto cygara i gazety...
W istocie, pudełka rozmaitego kształtu, napełnione: „kabanosami, kazadorami, Partayes i Conchas imperiales,“ mieściły w sobie najwyborniejsze produkta Havany, a na stoliku mahoniowym leżące: „Le Figaro, Le Gaulois, Paris-Journal“ i inne pisma illustrowane, dopraszały się ręki, któraby porozcinała ich karty jeszcze zupełnie nieruszane. Wszystkie miały na sobie nazwisko pana zamku „hrabiego Pawła de Nancey.“
Pierwszy z przybyłych nie dotknął ani gazet ani cygar. Usiadł w kącie, mocno nadąsany i rzekł do siebie dość głośno:
— Każą mi kochać. Tego jeszcze brakowało. Wcale mi się to nie podoba.
Drugi i trzeci nie znał zupełnie pierwszego przybysza i wszyscy nie znali się wcale. Ograniczono się tylko na obojętnym, wzajemnym ukłonie, lecz czwarty nadzwyczaj zdziwiony zbliżył się do nich a podając rękę, zawołał:
— Jakto? Jakto? Palladieux, Laurent, Chaudet...
— Jak widzisz panie Lebel-Gerard.
— Więc jesteście zaproszeni?
— Listownie, odpowiedzieli wszyscy trzej wydobywając koperty prawie jednakowe.
Jeden z nich rozwinął list i czytał głośno:
„Hrabia de Nancey pozdrawia pana Chaudet i