Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/72

Ta strona została przepisana.

— Dla czego? zapytała młoda dziewczyna z czarującą naiwnością. Przecież tamte daleko piękniejsze...
— Być może, ale ich pani nie nosiłaś przy sobie.
Małgorzata nie pytała o więcej. Rumieniec oblał jej policzki i serce nie wiadomo z jakiej przyczyny zaczęło mocno uderzać.
— Pani odmawiasz mi więc kwiatka?
Nie. Małgorzata nie odmówiła.
Powoli wydobyła jeden kwiatek ze swego bukietu i podała go ręką drżącą hrabiemu.
— Dziękuję! O! bardzo dziękuję!
I zanim założył go w butonierkę przycisnął do ust.
— Brawo! zawołał ktoś wesoło. Brawo panie hrabio, nie podobna być więcej grzecznym... Oto tradycja szlachty francuzkiej. To powtórzenie się Richelieu, na mój honor.
Mikołaj Bouchard, on to był bowiem, zatarł ręce z radości.
Ex-korkarz i Gerard cichutko postępowali za młodą parą, rozdzieleni od nich zaledwie krzakiem lilii, byli więc świadkami całej sceny.
Małgorzata bardzo wzruszona rzuciła się w objęcia ojca.
Mikołaj Bouchard ucałował ją z całym zapałem, wołając:
— Ucałowałem przyszłą hrabinę!
Młoda dziewczyna uczuła się mocno zakłopotaną, choć nie wiedziała istotnej przyczyny.
Przez wrodzone uczucie skromności nie ośmieliła