Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/73

Ta strona została przepisana.

się zbliżyć do Pawła i pochwyciwszy rękę ojca poprowadziła go ku domowi.
— No, panie hrabio, zapytał Lebel-Gerard zniżonym głosem, co pan mówisz o naszym przyjacielu. Może zbytecznie rozwodziłem się z pochwałami?
— O przeciwnie, pan zbyt mało o nim mi powiedziałeś, odezwał się Paweł z ożywieniem... jego córka to anioł, anioł prawdziwy. Ukrywa swoje skrzydełka, ale wiem że je ma. Doprawdy zakochałem się w niej do szaleństwa. Potrzeba jednak aby i ona mnie pokochała. Czy sądzisz pan że to nastąpi?
— O ręczę panu. Już nawet, pana kocha, choć o tem dobrze nie wie. Czyliż tego pan nie domyślałeś się panie hrabio, po sposobie w jaki podała panu różę.
— Będę więc zawdzięczał panu moje szczęście.
— Możesz pan oświadczyć się.
— Tak prędko? szepnął Paweł.
— Czyliż tak wiele potrzeba czasu na ułatwienie pomyślnej sprawy? Wreszcie, czy pan co ryzykujesz? Zgoda ojca jest niewątpliwą. Czy pan życzysz sobie, abm ci przysposobił natychmiast sam na sam z panem Mikołajem? Potem przyprowadzę Małgorzatę.
Paweł zamyślił się.
— Nie, tak nie można zaraz.
— Kiedyż tedy?
— Wieczorem, po obiedzie.
— Niech będzie. Tylko na bok wszelkie obawy. Oświadcz się pan przed odjazdem i zażądaj słowa Boucharda.
Bouchard czekał na gości w sali bilardowej. Była