Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/74

Ta strona została przepisana.

to jedyna część pałacu w którym tapicer i budowniczy zrzekli się gustu średnich wieków, a konstrukcja salonu i sprzęty były nowoczesne.
O godzinie szóstej, marszałek w wielkiej liberji, poprzedzony przez dwóch olbrzymich lokajów, zapowiedział że waza już na stole.
Paweł podał ramię Małgorzacie i przeszli do sali jadalnej, gdzie, jak się czytelnik domyśla, oboje usiedli obok siebie.
Obiad był wyśmienity. Bouchard nie posiadał się z radości stawiając coraz nowy gatunek wina.
Hrabia nie zwracał prawie uwagi na opowiadanie gospodarza, zajęty był bowiem rozmową poufną z Małgorzatą.
Młoda dziewczyna nadspodziewanie spoufaliwszy się z hrabią, wykazywała w rozmowie całą piękność duszy i charakteru.
Kiedy podano drugą potrawę, nagle pan Mikołaj wyrwał się z apostrofą:
— Moi dobrzy przyjaciele, szlachectwo zobowiązuje. Nasi ojcowie warci byli więcej niż my: przywróćmy dawne obyczaje, abyśmy pozyskali takąż samą wartość jak i oni. Kiedyś przy gościnnych naszych stolach, wśród uczty, nie zapominano i o klasie średniej... Naśladujmy ich... to byłoby bardzo rozumnie.
Po tych słowach zjawił się na nowo marszałek niosąc na tacy przyrządy do picia i wszyscy, nie wyłączając nawet Małgorzaty, otrzymali po kieliszku absyntu.
— Za zdrowie starych obyczajów, zawołał eks-korkarz wychylając od razu swój kieliszek.