Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/86

Ta strona została przepisana.

Pan de Nancey, nie odpowiadając, dał znak głową potwierdzający.
— Jestem otwartą, mówiła dalej panna Lizely. Bardzo dawno już, zanim jeszcze przypuszczałam, że między nami przyjdzie do jakiejkolwiek znajomości, zauważyłam pana i przyznaję, że mi pan podobałeś się, więcej podobno jak inni ludzie, których przypadkowo spotykałam na mojej drodze.
Kiedy dowiedziałam się, że mają pana przyprowadzić do mojego domu, niezmiernie się tem ucieszyłam zadrżałam z radości... Przedwczoraj mówiłam z panem, słuchałam pana. Znalazłam pana takim, jakim go mieć chciałam. Patrząc na pana, nie utraciłam ani jednej z moich illuzji, a moje serce uderzyło z radości, gdy zażądałeś pan pozwolenia widzenia się ze mną. Więc widocznie podobałam się panu. Byłam szczęśliwą ale nie byłam zdumioną wcale, wiem bowiem aż nadto dobrze, że jestem piękną i twierdzę to z przekonania, skromność w tym razie uważam za nierozsądek.
Powiedziałeś mi pan, że mnie kochasz. Być może, kochasz mnie pan rzeczywiście. Być może pragniesz mnie pan tylko posiadać. Mężczyźni mylą się w tym względzie. W każdym razie pan mnie wcale nie szanujesz, o czem doskonale przekonałam się w tej chwili.
Ja chcę być szanowaną przez wszystkich, a przedewszystkiem przez człowieka, któregobym pokochała. Tym człowiekiem jeżeli zechcesz, będziesz pan. Jestem gotowa wylać przed panem moje serce, ale to serce może należeć tylko do mojego męża. Czy pan nim zostaniesz? Nie odpowiadaj pan; pan nie jesteś w sta-