Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/9

Ta strona została przepisana.

panowie jak u siebie w domu, palmy owe partagas imperiales. Od dłużnika bież i łyka.
Propozycja wywarła skutek. Pudełka zostały opróżnione. Podawano sobie wzajemnie ogień.
Wonny dym napełnił już fajczarnią, gdy drzwi otwierały się co chwila i cztery nowych indywiduów weszło do pokoju, w towarzystwie piątego który przyjechał w tilbury sam się powożąc a był ubrany dość elegancko, ale z najgorszym smakiem.
Dziewięć osób zebranych w małym saloniku pałacu byli to: tapicer, kareciarz, kowal, siodlarz, jubiler, krawiec, bieliźnik, szewc i perfumiarz pana hrabiego Pawła de Nancey.
Mała ta grupka osób wreszcie zaczynała być hałaśliwą. Wszyscy mówili bardzo głośno. Panowie wierzyciele pobudzali jeden drugiego. Słychać było krzyżujące się frazesy:
— Tak, tak... pan hrabia bardzo się mi zadłużył.
— Nie tyle co mnie, założyłbym się... Ja jak mnie widzicie, jestem wierzycielem znakomitej sumy.
— Co chcecie, miałem w nim ufność nieograniczoną...
— Bardzo naturalnie... Płacił bardzo regularnie. Był to klient mój najlepszy.
— E! mój kochany, zawsze się w podobny sposób zaczyna... Naprzód się płaci. Następnie wyzyskuje kredyt i wkrótce dochodzi się do deficytu. Już od roku przewidywałem stanowczy upadek hrabiego, de Nancey. On też szybko zbliżał się ku niemu.
— Potrzeba było przynajmniej oszczędzić sobie kosztów, kiedyś pan miał taki węch delikatny.