Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/90

Ta strona została przepisana.

— No moje drogie dziecię, rzekł ex-kupiec, przyprowadzam ci tego eleganckiego kawalera. Wypowiedz mu otwarcie przyjemność, jakiej doznałaś z przesłania bukietu.
— Na Boga, rzekł Paweł, nie mów pani o tym przedmiocie. Wierz mi pani, jestem bardzo szczęśliwy, że zdołałem sprawić przyjemność tym drobiazgiem, który nie jest prawie godnym rączek pani.
— Oh! rozśmiał się Mikołaj. Co ten wygaduje?
— Panie hrabio, szepnęła Małgorzata głosem wzruszonym, ten bukiet jest tak piękny, tak mnie uczynił szczęśliwą... że radabym zachować go na wieczną pamiątkę. Dla tego, widzisz pan, że go kopiuję...
— Na honor, prawda! odezwał się Bouchard. Robi portret z kwiatów. Patrz mój kochany hrabio, jak podobny. Zdaje się, że kwiaty chcą przemówić. Brakuje im tylko zapachu.
Kiedy Paweł przyglądał się kwiatom, młoda dziewczyna nieco uspokoiła się. Rumieniec znikł z twarzy.
Usiłowała spojrzeć na hrabiego, ale wnet spuściła oczy, zaledwie mogąc ukryć radość a na nowo żywy rumieniec oblał jej jagody.
Ujrzała bowiem w butonierce surduta hrabiego kwiatek, zwiędły kwiatek, jaki otrzymał od niej minionego wieczora.
Ten kwiat zachowany z taką troskliwością, był zbyt dosadnem wyznaniem uczuć hrabiego, było to oświadczenie się milczące ale zbyt wymowne.
Małgorzata uczuła jak jakaś osłona zaciemnia jej