Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/92

Ta strona została przepisana.

Paweł wyjaśnił przyczynę.
Mikołaj Bouchard podniósł w górę głowę, jak człowiek który nie jest przekonanym.
— Wszystko to bardzo piękne, słowo honoru, ale jednak nie zdaje mi się być „wyrafinowanem“. Pan chciałeś się podobać i otrzymać serce od niej, zamiast odemnie. Bardzo delikatne, ale pan się już podobałeś, o tem nie ma co mówić. Sprawa skończona. Proszę cię, powiedz o tem jutro Małgorzacie, gdyż nie chcę dłużej czekać.
— Opowiem jutro, przyrzekam panu, odpowiedział Paweł.
Powóz się zatrzymał. Przybyli do stacji. Przyszły zięć i przyszły teść uściskali się serdecznie przy pożegnaniu.
Pan Nancey powróciwszy do siebie, zamiast położyć się w łóżko, kazał zapalić lampy i udał się do biura swego, gdzie zajął się pisaniem.
Zdecydowany na to, aby już więcej nie widzieć Blanki, zabrał się do napisania listu.
Powiedzmy otwarcie, że list podobny był dla niego czynem trudnym oniemal do wykonania.
Przedewszystkiem nie chciał on zranić panny Lizely i nie wiedział jak się z tego wywiązać.
Młoda kobieta nie ukrywała wcale swojej sympatji. Zapowiedziała mu spowiedź życia.
Otóż w tym razie chciał on uprzedzić Blankę, że zrzeka się wiadomości o jej życiu.
Napisał więc tedy list długi, nie zbyt wymowny a pełen zwyczajnych frazesów.