Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Groom, który codzień nosi bukiety dla Małgorzaty, może list ten zanieść Blance, a ja sam pospieszę z bukietem do Małgorzaty.
Nareszcie położył się spać niezmiernie zirytowany zaprzysięgając zerwanie wszelkich stosunków z panną Lizely.
Dziwne sny prześladowały go w nocy. Zdawało się mu, że znowu trzyma w swoich objęciach to ciało, tę postać drżącą, oddającą mu się bez wahania.
— Niewdzięczny, kocham cię, a ty jednak nie chcesz powrócić, pragniesz mnie opuścić.
Sen trwał dość długo.
Kiedy pan de Nancey otworzył oczy, zadziwiony tem że się sam znajduje, sny więc to tylko były przelotne nie urzeczywistnione.
Paweł nie zdecydowany powstrzymał się z wysłaniem listu i podarł go na drobne kawałki.
Dziwne ożywienie nastąpiło w jego umyśle. Blanka wypędziła z serca Małgorzatę. Pan Nancey pragnął ujrzeć ją raz jeszcze, raz ostatni... ujrzeć syrenę z Ville-d’Avray.
— Przyniesiono bukiet zamówiony przez pana hrabiego, rzekł głośno służący.
— Bardzo dobrze, niech August osiodła konia.
Młody człowiek napisał kilka wierszy do Boucharda. Wypowiadał w nim, że będąc zatrzymanym w Paryżu przez bardzo ważny interes, nie będzie mógł jak zwykle przybyć do Montmorency. Prosił zarazem o przebaczenie i wytłumaczenie tego opóźnienia pannie Małgorzacie.