Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/94

Ta strona została przepisana.

— Na kopercie położył taki adres:
„Panu baronowi Bouchard de Montmorency, w jego własnym zamku Montmorency.“
Poczem zapieczętował ogromną lakową pieczęcią na której wyraźnie odbił się herb hrabiego: „lazur nieba posiany niezliczonemi gwiazdami.“
W pół godziny groom dosiadł konia, wioząc list i bukiet dla ojca i córki.
O godzinie wpół do pierwszej pojechał do Ville-d’Avray w faetonie, którym sam powoził.
Postanowił koleją żelazną powrócić do Paryża, gdyby dłużej nieco zabawił u panny Lizely.
O godzinie drugiej lokaj zadzwonił do domku panny Blanki. Paweł wysiadł i został wprowadzony przez Jamesa, lokaja poważnego jak wszyscy anglicy.
Panna Lizely nie pozwoliła na siebie czekać zbyt długo.
W kilka minut weszła, a Paweł nie mógł się powstrzymać od widocznego wzruszenia.
Blanka zdawała się być w wielkiej żałobie. Szeroka czarna wstęga związana na sposób ubiorku alzackiego ozdabiała jej włosy.
Miała suknię z czarnej krepy. Części innej garderoby odpowiadały ogólnemu strojowi.
Podobnie ubrana, panna Lizely była daleko piękniejszą niż zwykle.
Przypominała ona Meluzynę czarodziejkę z baśni średniowiecznej.