Przyjęłam, i w dwa dni później znalazłam się w domu lady Dudley.
Patrycjuszka ta (z domu Douglas) była niewysłowionej dobroci, i przezemnie Bóg wie dla czego, zbyt wiele ucierpiała.
Kończyła lat trzydzieści siedm, nie odznaczała się wprawdzie pięknością, ale uśmiech jej, postać, ruchy, wszystko niewypowiedziany miało urok.
Przyjęła mnie bardzo serdecznie.
W pierwszej chwili nie lubiałam jej.
Starsza jej córka miała lat trzynaście, młodsza dziesięć.
Były to drobne, arystokratyczne pieścidełka, z wielkiemi złotawemi włosami, delikatne, szczupłe ale nadzwyczaj piękne jako angielki. Ubóstwiały mnie i ja też dla nich żywiłam macierzyńskie prawie uczucie.
Lady Dudley bawiła w Paryżu trzy lub cztery mieniące w ciągu roku. Posiadała ona prześliczny pałac na przedmieściu św. Honorjusza. Część zimy spędzała we Włoszech, albo w Grecji lub w Hiszpanii, resztę zaś roku w Londynie, albo w przecudownej willi w hrabstwie Jork, w Douglas Park.
W chwili mojego przybycia, lord Dudley był w Anglii. Połączył się zaś z rodziną po upływie kilku miesięcy. Mnie wysoce cenił i szanował jako uczennicę arystokratycznego naukowego zakładu.
Starszy od swej żony, miał już około 65 lat, był to uosobistniony obraz wielkiego pana.
Pan go widywałeś bardzo często, możesz więc ocenić. Nie skłamię jeżeli powiem, że miał twarz prawdziwie królewską.
Strona:PL De Montepin - Wierzyciele swatami.djvu/99
Ta strona została przepisana.