Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/107

Ta strona została przepisana.

pan de Labardès. — Trzeba, powiadam, odpowiadać mi z zupełną szczerością, na wypadek nawet gdyby odpowiedzi twoje miały mnie głęboko zasmucić....
— Zasmucić... ja?... — zawołał sierota. — Czyby to było dla mnie podobieństwem.... Ale o co mnie pytać pan będziesz, przyrzekam....
— A więc spytaj własnego swego serca i powiedz mi, czy mnie kochasz...
Sierota popatrzał na Marcelego z głębokiem zdziwieniem.
— To pytanie... — wyszeptał.
— Odpowiedz mi na nie, błagam cię!... Czy mnie kochasz?...
— Czy ja kocham pana! jakże nie miałbym kochać?... Przysięgam, że gdybym był nawet pańskim synem, węzły krwi nie zdołałyby wzmódz chyba tego serdecznego, niezmiennego uczucia, jakie mam dla pana. A potem czyliż dla mnie nie jesteś drugim ojcem? Panu również winien jestem życie.... Czy sądzisz, że mógłbym o tem zapomnieć?
— Nie, moje dziecko, nie sądzę... — odpowiedział Marceli wzuszony do głębi, — i zapytując cię w tej chwili miałem nadzieję, spodziewałem się tych słów, które posłyszałem rzeczywiście.... Pewnym już będąc twego przy wiązania, potrzebowałem jeszcze jednego zapewnienia zanim przed tobą otworzę me serce, jak to uczynię, zanim roztoczę przed twemi oczyma tę przyszłość, którą wymarzyłem.... Raulu, powiedziałeś mi, że mnie kochasz jak ojca.... Czy chcesz być moim synem?... Czy chcesz, aby oba nasze istnienia złączone były z sobą odtąd tak, jakby w rzeczy samej węzeł krwi nas łączył, jakby istotnie jedna krew płynęła w naszych żyłach?... Jestem starym kawalerem, nie ożenię się nigdy.... Jestem bardzo bogatym, majątek jest mi często tylko ciężarem, kłopotem zawsze.... Żyję sam i jest mi bardzo na świecie? smutno.. od ciebie zależy zastąpić mi dzieci, których i nigdy mieć nie będę i których nie kochałbym też więcej niż kocham ciebie.... W imię twego ojca, który był moim przyjacielem, Raulu, nie odmawiaj mi!... Szczęście moje jest w twojej dłoni. Otwórz dłoń tę i powied mi: Bądź szczęśliwymi... Gdybyś ty wiedział, jak uśmiecha się do mnie ta myśl, że w tobie będę miał na moją starość młodego towarzysza! Gdybyś wiedział, jak mi się drogim staje ten majątek, dziś tak mi bezpotrzebny, skoro ty zgodzisz się dzielić go ze mną!... Raulu, ja w życiu miałem okropne chwile... I przecierpiałem wiele, niesłychanie wiele, włosy moje posiwiały przedwcześnie!... Nie odnawiajże ty wszystkich ran moich goryczą odmowy!... Niechaj litość dla mnie dołączy się do uczuć życzliwych.... Powiedz, że mnie już nie opuścisz nigdy... powiedz, że zgadzasz się na to, aby być moim synem....
Pan de Labardès umilkł.
Ze wzrastającem wzruszeniem wymawiał ostatnie swej prośby słowa.... Dźwięk jego głosu był błagalny, kolana nawpół ugięły się pod nim... ręce wyciągnęły ku Rautowi... Możnaby sądzić, że błaga o łaskę tego młodzieńca, przed którym roztaczał widnokrąg wspaniałej i niespodziewanej nigdy przyszłości.
Raul w odpowiedzi rzucił mu się na szyję i pośród łez zdołał wyszeptać tylko te dwa wyrazy tak słodkie:
— Mój ojcze!...
Marzenie Marcelego ziszczało się... miał rzeczywiście zastąpić ojca temu dziecku, które uczynił sierotą!...
Nazajutrz zaraz pan de Labardès i Raul de Simeuse opuszczali razem Pyreneye.
Naprzód udali się do Poitou. Marceli chciał się sam zająć sprawą sukcesyi i uchronić od roztrwonienia przez obcych skromne dziedzictwo syna komendanta.
Skoro dokonał pierwszych tych starań, a to nie zajęło zbyt wiele czasu, pan de Labardès puścił się z Raulem na wojaż, który trwał lat kilka; obadwaj zwiedzili kolejno wszystkie znaczniejsze państwa Europy, spędzając po kilka miesięcy w każdej stolicy.
Podróże te dopełniły wykształcenia młodzieńca i uczyniły go kompletnie ukończonym światowcem, w najlepszem znaczeniu tego wyrazu.
Skoro już skończyły się te peregrynacye, Marceli przywiózł przybranego syna swego do Prowancyi i z całem zamiłowaniem otoczył go w willi Labardès całym tym zbytkiem, wszystkiemi przyjemnościami, które tak są miłemi młodzieży, a których on dla siebie nigdy nie czul potrzeby.
Raul miał pojazdy, wierzchowce, broń angielską, psy najczystszej rasy, przepiękny statek obsługiwany przez trzech ludzi na morskie wycieczki... Oprócz tego otrzymywał co miesiąc na swe przyjemności sumę tak znaczną, że nie mógł nigdy jej wydać. Trzeba powiedzieć prawdę, że sierota był rzeczywiście wzorem wielkiego rozsądku, porządku i roztropności. Nie dla tego, aby w żyłach jego płynęła krew limfatyczna lub by mu brak było gorących namiętności, ale wrodzona delikatność uczuć i rycerskie instynktu serca sprawiały, że z najwyższym obrzydzeniem poglądał na tak zwane przyjemności życia rozwięzłego i na te wszystkie następstwa, które ono za sobą pociąga.


IV.
GONTRAN.

Teraz, kiedy już czytelnik nasz obznajomiony jest z temi wszystkiemi zmianami, które zaszły w egzystencji Marcela de Labardès przez ciąg lat, oddzielających nas od roku 1830, wypada nam zabrać się do tego, co autor dramatyczny nazwałby prologiem do drugiej części naszego opowiadania.