Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/108

Ta strona została przepisana.

Zajmiemy się zatem równocześnie Jerzym Herbert i mieszkańcami zamku Presles, zobaczymy bowiem, że niepodobieństwem byłoby dla nas mówić o jednym, nie mówiąc o drugich.
Jerzy Herbert, czyliż potrzeba nam to przypominać, zakochany był śmiertelnie w pannie de Presles.
Przypominamy sobie również, że opuścił swą willę i był w Afryce u Marcelego z tej tylko przyczyny, iż pobyt w Prowancyi stał się dlań prawdziwie nieznośnym od czasu, jak w niej nie gościła jego ukochana. Po upływie miesiąca jednak, jak wiemy, opuścił on Afrykę i powrócił do Tulonu.
Kiedy okręt pruł wspaniałe fale Śródziemnego morza, Jerzy pieścił się w duszy słodką acz nieprawdopodobną nadzieją, że na wstępie do domu przywita go wieść szczęśliwa, więść o powrocie rodziny hrabiów Presles.
Złudzenie to rozwiało się w chwili, gdy młodzieniec stąpił nogą na ziemię Prowancyi. Nietylko bowiem generał nie powrócił bynajmniej, ale nic nie zwiastowało nawet by miał powrócić niezadługo.
Jerzy uzbroił się w odwagę rezygnacyi i codziennie niemal, aby oszukać swą niecierpliwość robił konne wycieczki w stronę zamku Presles, zdała przyglądając się wysokim jego wieżycom i szarym murom.
Ilekroć zaś powrócił do domu, biedny chłopiec nudził się strasznie, tęsknił okropnie i spędzał czas na parafrazowaniu wszystkiego tego co od wieków pisano wierszem lub prozą o udręczeniach rozłąki....
Łatwo zrozumieć, że podobne zajęcie nie nastrajało go bynajmniej na ton wesoły... to też usposobienie jego zmieniło się z gruntu a stan trwałej nerwowej irytacyi, niemal hyochondryi zastąpił u niego humor zawsze jednostajny i łagodny, który niegdyś czynił tak pożądanem i przyjemnem jego towarzystwo.
Przyjaciele jego raz i drugi źle przyjęci pojawili się w willi na krótko tylko i to rzadko kiedy. Jerzy którego potrzeba podtrzymywania jakiejbądź rozmowy denerwowała do najwyższego stopnia, rad był temu ale zarazem irytował się tem wzrastającem wciąż osamotnieniem.
Z jednej strony rad był, że może oddawać się bez przeszkody swym marzeniom, z drugiej wołał z goryczą:
— A! otóż to są przyjaciele! Bądź wesołym, wydawaj dla nich uczty, staraj się o przyjemności, przybiegną! Ale od smutku uciekną jak od zarazy! Przyjaciół bez liku masz w dniach radości, w dniu smutku nie ma ich i śladu!
Nie myślim bynajmniej przeczyć temu aksjomatowi, sądzim tylko, że brak mu było wszelkiej podstawy w ustach Jerzego. Nie można uskarżać się na ludzi, kiedy czyniło się wszystko w świecie, aby ich do siebie zniechęcić.
Pewnego rana, przed śniadaniem, leżał Jerzÿ wyciągnięty na kanapie w swoim gabinecie, ziewając energicznie i próbując po kolei doskonałych cygar, które odrzucał jedne po drugich oświadczając, że są obrzydliwe.
Naraz posłyszał dzwonek u bramy a niemal równocześnie tentent podków na alei dziedzińca.
Za chwilę wszedł do jego gabinetu służący, pytając:
— Czy pan przyjmuje?
— Nie, nie! — zawołał Jerzy pospiesznie. — Nie przyjmuję nikogo, ktobykolwiek to był! bez wyjątku! Nie ma mnie dla nikogo w domu... rozumiesz mnie....
— Doskonale, panie.
Lokaj wyszedł. Jerzy zapalił i odrzucił dziesiąte z kolei cygare, mrucząc pod nosem:
— To niesłychane, słowo honoru! Od rana do wieczora człowiek jest napastowany przez natrętów! Co ci ludzie chcą odemnie?... Czy ja ich idę szukać?...
— Mój Boże, mój Boże! te obrzydliwe cygara! Warto to je sprowadzać było wprost z Hawanny i płacić po pięćset franków za tysiąc! Nie, stanowczo cały świat składa się z oszustów!
Zaledwie zdołał ukończyć tę apostrofę, kiedy ponownie pojawił się u drzwi służący z miną, która zwiastowała z góry niewielką wiarę w powodzenia zleconej sobie misyi.
— No, cóż tam, — spytał go szorstko młodzieniec, — czegóż tam chcesz jeszcze?...
— Panie, — wybąknął lokaj, — to co do tej wizyty....
— Wszakżem ci już powiedział i powtarzam raz jeszcze, że nie przyjmę! Zdaje mi się, że to jasne dostatecznie u dyabla!
— Bo to....
Lokaj zatrzymał się w pół słowa, wylękły, tak spojrzenie Jerzego rzucało błyskawice gniewu.
— No, cóż! — krzyknął Prowansalczyk, — nie kończysz?... Co masz do powiedzenia?...
— To, że pan Gontran de Presles domaga się koniecznie widzenia się z panem... więc....
Jerzy nie dał mu dokończyć.
Zerwał się z kanapy, na której leżał rozciągnięty i powtórzył z niewypowiedzianym wyrazem radości:
— Gontran de Presles! To, to pan Gontran tam jest?...
— Tak, panie....