Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/110

Ta strona została przepisana.

rą białego i wonnego dymu i powtórzył dwa czy trzy razy.
— Znakomite! prawdziwie znakomite! wyborne!... Musisz mi kochany przyjacielu dać adres twego dostawcy.,.. Niech mnie dyabli wezmą, jeśli odtąd zgodzę się na palenie innych cygar jak te.... Ty się znasz na dobrych rzeczach, mój przyjacielu Jerzy!... jesteś prawdziwym gentlemanem!...
Potem po chwili milczenia i kilku nowych kłębach dymu, młody chłopak ciągnął dalej.
— Jeśli się nie mylę, pytałeś mnie przed chwilą o moją matkę i siostrę....
— Nie mylisz się ani trochę i dodam, że czekam na twą odpowiedź niecierpliwie....
— A więc panie te znajdują się w jaknajpożądańszym stanie zdrowia.... A przynajmniej znajdowały się w chwili, kiedy je oglądałem po raz ostatni....
— Jakto! — zawołał Jerzy, — kiedy je oglądałeś po raz ostatni!
— Bez wątpienia, a od tego uszło już sporo czasu....
— Pani de Presles i panna Dianna zatem nie powróciły razem z tobą do Prowancyi?...
— Ani trochę.
— Gdzież są zatem?
— Wraz z ojcem moim w Paryżu, w nudnym pałacyku, który zajmują na Polach Elizejskich.
— A ty?
— Ja, tam nie jestem, jak widzisz.
— Pozwolono ci odjechać!...
— Nie pytałem o pozwolenie.
— Więc dezercya!
— Powiedz ucieczka, mój drogi przyjaciela.
— Wytłómaczże się, kochany Gontranie.
— Po toż tu tylko przyjechałem, ale to długa historya, mój kochany!... Pragnę byś był sędzią postępowania mego pana ojca ze mną!
— Wszakże nie potrzebuję przyrzekać ci, że będziesz miał we mnie uważnego słuchacza?...
— O! ja wiem, że z ciebie bardzo miły chłopiec i że ty kochasz nas bardzo, mnie i moją siostrę...
Gontran zrobił nacisk na ostatnie słowa: moją siostrę, w sposób tak wyrazisty, że lekki a mimowolny rumieniec oblał twarz i czoło Jerzego. Dzieciak uśmiechnął się złośliwie.
— Tak, słowo honoru, ja cię uważam za naszego przyjaciela. Mam do ciebie zaufanie a niebawem dam ci tego dowody....
— Mój drogi Gontranie, słucham się....
— O! nic znów nie ma tak pilnego, mamy dość czasu przed sobą.... Nikt nam nie przyjdzie przeszkodzić.... Czy jesteś już po śniadaniu?
— Nie, — odpowiedział Jerzy, — jeszcze nie... spodziewam się, że je zjesz ze mną....
— Chciałem właśnie, abyś mnie za prosił... jak widzisz postępuję otwarcie i bez ceremonii.... Kaź podać do stołu jaknajprędzej... umieram z głodu....
Jerzy zadzwonił.
— śniadanie za pięć minut... — zawołał do wchodzącego lokaja, — dwa nakrycia....
W chwili kiedy lokaj miał już wychodzić, Gontran zatrzymał go giestem.
— Mój przyjacielu Jerzy, — spytał, — macie tu lodownię, nieprawdaż?
— Tak, ale dla czego to pytanie?
— O! mój Boże, po prostu aby ci przypomnieć, abyś wydał rozkaz zafrapowania szampana....
— To się rozumie samo przez się, — odparł Prowansalczyk a uśmiechem. — Przyspieszno tam wszystko, Dominiku....
— Dobrze, panie.
— Cliquot rosé, nieprawdaż? ja to wino przenoszę nad wszelkie inne....
— Słyszysz Dominiku, — powtórzył gospodarz. — Zejdź sam do piwnicy....
— Dwie butelki, — dodał Gontran, — a przynieś tam zaraz butelkę kseres.
Dominik wyszedł.
— Czy ty masz zamiar dziś się upić?... — spytał Jerzy ze śmiechem.
— Upić się!... dajże pokój!... Bierzesz mnie chyba za dziecko.... Ja mam porządną głowę, mój kochany!... Umiem wypić butelkę araku od razu i nie jestem po niej więcej zemocyonowany jak ty w tej chwili.... Zresztą, od pewnego czasu byłem na dyecie, a to mi wcale nie służy i czuję teraz nieprzepartą potrzebę odwetowania sobie tego małą pijatyką....
— A propos dyety, czy nie odpokutowujesz jeszcze skutków owego pchnięcia szpadą?
— Ani trochę.... Gotów jestem zacząć na nowo...
— Doprawdy?
— I wierzaj mi, że ja go nie schowam w kieszeń, tego pchnięcia! niczego tak nie pragnę jak oddać go napowrót temu, który mnie niem obdarzył! Szczerze mówiąc, jest to jedyny rodzaj długów, które lubię płacić....
— Czy wiesz, mój kochany Gontranie, że z ciebie straszne ladaco!
— Do licha! — odparł dzieciuch, z wyrazem dumy pogłaskując jeszcze zapalczywiej swój wąs mniemany....
— Zaczynasz wcześnie!
— Nigdy za wcześnie. Im wcześniej się zacznie, tem dalej się zajdzie.
— Czy tylko czasami nie zachodzi się zadaleko? — odważył się Jerzy, wylękły niemal są cyniczną niemoralnością, którą ujawniaj brat jego ukochanej Dianny i zadawał sobie w myśli pytanie: czy ma przed