Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/112

Ta strona została przepisana.

Wiem ja dobrze, je na tobie nie robiło togo samego wrażenia; w tem rzecz, że ty zachowałeś jeszcze złudzenia, których ja już nie mam. Żal mi cię, ale cię nie potępiam... wielce prawdopodobnem jest zresztą, że ty będziesz bardzo szczęśliwym w małżeństwie. Istnieją podobno ludzie, którzy codzień zjadają na obiad kawał sztuki mięsa i podobno nigdy im się to nie przykrzy.... No, ale tu nie o to chodzi teraz... winien ci jestem opowieść i dług ten należy mi spłacić.... Czy nie zechcesz mi podać karafki z jałowcówką....
— Ale, mój kochany Gontranie, możesz dostać zapalenia płuc po takich libacyach.
— Ba! dajże pokój!... w każdym razie takie zapalenie ugasiłbym wprędce arakiem, a gdyby miało być upartem bardzo, strumieniem ratafii....
Jerzy z istotnem przerażeniem słuchał tych przechwałek niedorostka, który, słowa swe popierając czynem, pochłaniał jak wodę likiery, których wymawiał nazwę.
Ratafia zresztą, arak i jałowcówka zdały się najmniejszego nie czynić wrażenia na tym. szczególniejszym organizmie.
Spojrzenie dzieciaka nie nabierało blasku ani trochę, nie było nawet więcej choćby ożywionem niż zazwyczaj. Twarz jego zachowała zwykłą swą bladość matową, prześwieconą leciuchnym rumieńcem. Uśmiech pełen słodyczy i niewinności rozchylał jego usta świeże i czyste.
— Słuchasz więc mnie? — spytał.
— Zarówno z uwagą, jak z zajęciem. — odpowiedział mu Jerzy, który nie kłamał bynajmniej, bo cóż mogło go zajmować więcej nad opowiadanie, w którem, jak przypuszczał, imię Dianny wchodzić będzie często.
— Czy nie byłeś w wilią odjazdu naszego w zamku Presles? — odezwał się Gontran....
— Tak.
— A więc widziałeś żeśmy odjeżdżali, ale prawdopodobnie nie wiedziałeś zupełnie dokąd wyjeżdżamy....
— To prawda.
— A więc, kochany mój przyjacielu i ja nie lepiej byłem poinformowany... nie wiedziałem nic najzupełniej o tem, jaki miał być cel tajonej naszej podróży, ku któremu unosiły nas pocztowe konie.... Zakwaterowany na przodzie karetki, obok mego ojca, naprzeciw mej matki i mojej siostry, uważałem, że sytuacyi tej brak najkompletniej wszelkiego wesołego żywiołu. Mój ojciec traktował mnie wielce chłodno, z powodu owego nieszczęsnego pojedynku, a także i na skutek niektórych drobnych wybryczków, które są przecież tak niewinnej natury, że ani ich warto ci opowiadać. Co do matki mojej i siostry, skracały sobie one czas nieustannem rozrzewnieniem, ocierając sobie co trzy minuty uczy i od chwili do chwili rzucając się sobie wzajem w objęcia.... Nie przesadzam bynajmniej, wyglądaliśmy jakbyśmy jechali na pogrzeb....
— I jakiż był powód smutku tych pań?
— Nigdym się nie dowiedział! Zręczny nielada musiałby być ten, coby doszedł kiedy czego płaczą kobiety! Było to wielce rozczulające, ale dyabelnie nudne. Prosiłem o pozwolenie wyjścia z powozu i zajęcia miejsca na koźle.... Zapaliłem sobie cygaro i począłem rozkoszować się jego dymem, kiedy nagle ojciec mój wychylił głowę z okna karety i zawołał na mnie:
— Gontranie dym szkodzi twej matce....
Rzuciłem cygaro z rozpaczą, którą pojmiesz łatwo i począłem przeklinać ciężar mej egzysteucyi! Wieczorem, na popasie, ojciec raczył mi oznajmić, że jedziemy do Paryża i że prawdopobnie spędzimy tam kilka miesięcy.... Wieść ta przejęła mnie niepomierną radością. Toż znam ja moich klasyków i wiedziałem, że to w Paryżu znachodzą się hrabiny de Lignolles i margrabinę de B. Nic przeto nie mogłoby mi być przyjemniejszem jak myśl, że będę mógł zapoznać się z tem miastem.... Niestety!... po trzykroć: niestety! niebawem miało nastąpić rozczarowanie, gorzka rzeczywistość miała mnie zbudzić z tych złudnych marzeń....
Tu Gontran zatrzymał się na kilka minut.
Wziął wielką szklankę i napełnił ją mieszaniną, której żywioły i dozy wartoby poddać uwadze bezparcyalnych, oświeconych i rzeczywistych znawców.
Naprzód na dno szklanki rzucił trzy czy cztery kawałki cukru.
Mrożone wino szampańskie zapełniło dwie trzecie zawartości szklanki. Ratafia i jałowowcówka, w równych ilościach, dopełniły trzeciej części.
Młodzieniec wymięszł preparat ten z największą starannością, ażeby najdokładniej skłócić z sobą wszystkie składniki napoju; potem począł pić go potroszeczku, dając znaki nie dwuznaczne niezmiernego zadowolnienia.
— Mój kochany Jerzy, — zawołał wypiwszy, — jeśliby zechciano mnie wskrzesić we dwadzieścia cztery godzin po śmierci, niechaj mi tylko wleją w gardło kilka łyżek tego grogu....
— Nie zapomnijże, — odpowiedział ze śmiechem Prowansalczyk, — zawiadomić o tem wyraźnie w twym testamencie....
— A to po co?...
— No, ależ powiedziałeś po co. Po to, aby cię wskrzeszono....
— Cóż to myślisz, żem taki naiwny? Chcesz wiedzieć, jaki byłby skutek tego zawiadomienia.... Moi spadkobiercy, jeślibym, o czem wątpię, miał pozostawić jakibądź spadek w chwili zgonu, pochowaliby