Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/123

Ta strona została przepisana.

dla niego należało dać czas, aby te postanowienia poprawy utrwaliły się w moim umyśle i sercu, aby drzewo dobrego zapuściło w nich głęboko korzenie i że przeto nie należało wystawiać mej cnoty, tak świeżej dopiero daty, na pokusy i nowe niebezpieczeństwa.... Krótko mówiąc, prawił mi niesłychanie długo i z niezmierną elokwencyą, a sensem moralnym całej tej przemówki było, że najlepiej mi jest u pana Génin i że należy mi tu pozostać jeszcze na czas nieograniczony...
»Tego mi było trochę zanadto!... Jakto ja sobie zadawałem mozół grania najnudniejszej ze wszystkich komedyi i nie miałem nawet zbierać pożądanych pracy mej owoców! Na cóż mi więc było tyle odwagi i tyle wytrwałości!? Zmilczałem skromnie i przybrałem minę tak słodką i tak zrezygnowaną jak małe jagnię... ale w duszy zawołałem:
»— O! co nie to nie, mój panie rodzicu, nie potrzymasz ty mnie w klatce tak długo, jak sobie wyobrażasz!...


VIII.
ZAMYSŁY GONTRANA.

»— Mój plan wkrótce został osnuty, — ciągnął dalej Gontran; — był on iście prymitywnej prostoty... takie to bowiem zazwyczaj najlepiej się udają. Przedostać się przez mur?... o tem ani sposób było myśleć. Przekupić portyera?... mogłem narazić się na zdradę w chwili pierwszego usiłowania.
»Zrobiłem przeto lepiej. Pewnego dnia począłem się skarżyć, że doznaję jakichś nieokreślonych bólów w calem ciele, łamań, kurczy i t. p.... Pan Génin kazał natychmiast przywołać domowego lekarza. Bez wielkiego trudu zdołałem przekonać tego czcigodnego medyka, że cierpienia moje mają źródło w braku ruchu. Zalecił mi on dalekie spacery.
»Od tej chwili, to jest następnego dnia zaraz, pan Génin, pojmujący jak bardzo należy dbać o to, aby ostatni potomek rodu Presles nie zszedł marnie w kwiecie wieku z tego świata, wsadzał mnie do dorożki i wiózł z sobą do bulońskiego lasku i tam oddawał się w mem towarzystwie dwugodzinnej blizko pieszej przechadzce. Oznajmiłem tegoż zaraz wieczora, że czuję się znakomicie lepiej. Następnego dnia takiż sam porządek. Oczekiwałem tylko sposobności pomyślnej do odzyskania mej swobody... a ta nadejść musiała, bo poczciwiec Génin nie miał ani cienia podejrzeń. Podczas czwartej takiej przechadzki skorzystałem z natłoku wymijających się pojazdów w jednej alei... wsunąłem się w sam środek między konie, krzyżujące się z sobą... zniknąłem w tym chaosie, śmiejąc się mimo woli z całego serca, słysząc jak mentor mój krzyczał głosem błagalnym i zrozpaczonym.
»— Panie Gontranie! panie Gontranie, gdzie idziesz?...
»Wskoczyłem do próżnej dorożki... i kazałem się zawieść do mojej przyjaciółeczki Formozy i przez tydzień wynagradzałem sobie o ile możności cały ten czas klasztornego postu, któremu poddawać się byłem zmuszony....
Jednakże ów tydzień w Saint-Germain w połączeniu z tym tygodniem wypróżniły sakiewkę moją niemal do dna. W Paryżu niepodobna już było istnieć dłużej... posiałem Formozę, aby pod zmyślonem nazwiskiem zamówiła dla mnie miejsce w dyliżansie idącym do Marsylii. Wsiadłem wesoło tegoż jeszcze wieczora... do Marsylii przybyłem onegdaj, do zamku Presles wczoraj wieczór i oto jestem u ciebie dziś już rano.... A teraz, mój przyjacielu Jerzy, jesteś już powiadomiony o wszystkich moich przygodach i nieszczęściach, od A do Z i możesz, będąc świadomym całej sprawy, pożałować ostatnią ofiarę ostatniej Bastylii!! Dixi!!
»Gontran umilkł i aby odświeżyć zmęczone tak długiem opowiadaniem gardło, wypił duszkiem jedna za drugą trzy czy cztery czarki szampana, pomrukując:
— Ten Moet stanowczo jest wyższym od obfitości papy Génin....
Jerzy jednak siedział milczący, zamyślony, z łokciem wspartym na stole i czołem na dłoni.
— Cóż ci u dyabła jest, mój drogi Jerzy? — zawołał Gontran. — Oto milczący jesteś i poważny jak sędzia, który namyśla się nad wydaniem potępiającego wyroku!... Czyżbyś i ty także uważał mnie za łotra wartego szubienicy!... Czy poślesz może po żandarmeryę i każesz mnie odprowadzić w dybach od brygady do brygady aż do więzienia papy Génin?... Powiedzno, o czem myślisz?... Czy jesteś przyjacielem czy wrogiem?... Czyż miałbyś dezertować z pod chorągwi młodości?... Chciałbym wiedzieć, czego się mam trzymać, pokaż karty!...
— Bądź spokojny, mój biedny Gontranie, — odpowiedział poważnie Jerzy, — nie będę ja cię moralizował... wiem wybornie, że tego nie lubisz i że zresztą na nicby się to nie przydało...
— Otóż to jest mówić rozsądnie! — przerwał mu młody chłopak. — Słuchajmyż dalej:
Jerzy ciągnął dalej:
— Niepodobieństwem jest przyznać ci słuszność; w tem wszystkiem, co mi tu opowiedziałeś... z drugiej strony wszakże, nie przyznaję w zupełności racyi generałowi...
— To bardzo szczęśliwie!
— Chciał się ukarać... miał do tego prawo... ale może wybrał do tego rodzaj kary, niezgodny jeśli nie z wiekiem twoim to z nawyknieniami, których pozwolono ci nabrać....