Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/124

Ta strona została przepisana.

— Jakaż przeto konkluzya?...
— Ta, że niezmiernie mi przykro, iż niezgoda wdziera się przez twój postępek w rodzinę tak wzorową jak wasza... to, że jetem daleko bardziej zmartwiony niżbym ci umiał to wypowiedzieć, kiedy pomyślę o tej boleści jaka przejmuje twoich rodziców i o tym śmiertelnym niepokoju, którego muszą doznawać w tej chwili!...
— Zirytowani, tak, bez wątpienia, że są zirytowani... ale niespokojni, ani trochę.... Żądają odemnie, abym się nagiął do ich woli, do wszystkich ich kaprysów, ale zbyt oni są obojętni względem mnie wogóle, aby się mieli niepokoić moją nieobecnością.
— Czy chciałbyś utrzymywać może, że rodzice cię nie kochają?...
— Z pewnością, że to utrzymuję.
— Kochany mój Gontranie, nie bluźnij! Znam ja generała i matkę twoją i nigdy nie zdołasz osłabić we mnie wiary w ich dla ciebie uczucia niezmierzone....
— Mój drogi przyjacielu, zachowaj twe przekonania... ja zachowam moje wątpliwości. Gdybyś był na mojem miejscu, zapatrywałbyś się na rzeczy całkiem odmiennie, ale trudno jest być dobrym sędzią w sprawie cudzej....
Jerzy uśmiechnął się mimowolnie....
— Ty to masz osobny właściwy sobie sposób zmieniania mądrości narodów! — rzekł wreszcie.
— Z tą mądrością narodów ma się rzecz całkiem tak jak, z kodeksem w sprawie władzy rodzicielskiej i sukcesyi, trzebaby ją poddać ścisłej rewizji....
— O! ja wiem, że w dyskusyi ty mnie pokonasz zawsze...
— Bez wątpienia, bo zawsze mam słuszność....
— Dajmyż więc jak na teraz temu pokój, a pomówmy o twoich projektach.... Jesteś teraz przeto wolny i zdała od wszystkich twoich i aż do nowego zwrotu rzeczy poróżniony z familią.... Zobaczmyż, Gontranie, co czynić zamierzasz?
— Raczej wszystko, niż popaść znów w to znienawidzone jarzmo....
— Nienawistne jarzmo owego dyrektora pensyi przy ulicy Saint-Jacques, nieprawdaż?
— Oczywiście.
— Aby więc uniknąć tej ostateczności, która wydaje ci się tak przykrą, cóżeś postanowił?...
— Mamże mówić z tobą otwarcie?
— Pytanie to zadziwia mnie, bo sądziłem, że mnie uważasz za przyjaciela i to przyjaciela szczerze wam oddanego....
— Wreszcie, ty mnie nie zdradzisz?...
— Daję ci na to słowo honoru!...
— A więc odważę się i powiem ci najszczerszą prawdę.... Mam siedmnaście lat skończonych... prawo daje mi możność, skoro rozpocząłem rok ośmnasty, wstąpienia do wojska bez zezwolenia nawet rodziców.. Mam przeto nadzieję mój drogi Jerzy, że mi zechcesz pożyczyć jakie dwa lub trzy tysiące franków a wtedy wyjadę do Włoch, gdzie oczekiwać będę chwili, w której będę już mógł zaciągnąć się do wojska.... Co mówisz na ten mój zamiar?...
— Powiem, że stawiasz mnie w wielce kłopotliwem położeniu....
— W czemże to?
— Prosząc mnie, abym ci dał pomoc w całkowitym buncie przeciw rodzicom....
— Czy mówisz to dla tego, aby mi nie pożyczyć pieniędzy?... — spytał Gontran z odcieniem widocznej impertynencyi.
Jerzy wzruszył ramionami.
— Moje drogie dziecko, — rzekł wreszcie, — sprawiasz mi wielką przykrość! Jak to! dopatrujesz się w moich słowach mizernej kwestyi pieniężnej, kiedy ja z największą chęcią dałbym nie tysiąc talarów, ale dziesięć, ale dwadzieścia tysięcy franków, ale daleko znaczniejszą sumę jeszcze, byle tylko nic z tego coś mi tu opowiedział nie było zaszło między wami! Wiesz dobrze żem bogaty i że skąpcem nie jestem.... Jak to, czyż nie pojmujesz tego, że skoro pożyczę ci, co odemnie żądasz i skoro dowie się o tem twój ojciec, będzie mnie uważał i to nie bez słuszności, za wspólnika twego oporu przeciw jego woli i nie przebaczy mi tego nigdy w życiu! A więc, Gontranie odwołuję się do twojego serca i zdrowego rozsądku... czy mam ja słuszność?
Nie wiedząc co odpowiedzieć młody chłopak zmilczał a natomiast odwrócił tylko kwestyę.
— Cóż więc chcesz, abym zrobił?... Jakem Gontran de Presles wołałbym palnąć sobie w łeb niż wracać do Paryża po to, aby mnie zamknięto, jak ptaka w klatkę obrzydłą, śmieszną?
Brat Dianny mówił z przerażającą determinacyą. Widocznem było, że niegodziwy ten chłopak gotów był na wszystko nawet na to. Jerzy to zrozumiał.