Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/131

Ta strona została przepisana.

sywać błędów jego czemu innemu jak młodzieńczej krewkości i nadmiarowi temperamentu....
»Przystaję bez zastrzeżeń na twoją prośbę. Zmasuję przeszłość, przebaczam, zapominam. Powiedz Pan marnotrawnemu dziecięciu, że dom rodzicielski, serce i uścisk ojcowski, stają dlań równocześnie otworem.... Nie posłyszy ani jednej wymówki nawet z ust moich, ponieważ w sercu mojem nie pozostanie doń ani iskierki żalu.... Skrucha zresztą daleko więcej ma jeszcze wartości niż niewinność, a skoro ta skrucha jest szczerą, radość jaką nam sprawi w przyszłości zagładzą i zrównoważą w stokroć zmartwienia zadane przez niego w przeszłości.
»Pani Presles podziela te nadzieje i ona również nie zapomni Panu tego nigdy, że to tobie je zawdzięcza,...
Niepodobieńswem jest dla mnie oznaczyć czas powrotu naszego do Prowancyi. Słabość niespodziewana tony, o której zapewne wiesz już Pan od Gontrana, zatrzyma nas prawdopodobnie tu jeszcze na czas znacznie dłuższy niż się spodziewaliśmy.
»Nie opuścimy Paryża przed szczęśliwem rozwiązaniem pani de Presles.
»Ja całem pragnieniem mem chciałbym przyspieszyć tę chwilę powrotu, która da mi podwójne szczęście: odnalezienia syna godnego mego przywiązania i uściśnienia ręki prawdziwego przyjaciela, który uczuć swych dowodzi nie słowami ale czynem. Ty to wiesz równie dobrze jak ja, Panie Jerzy, że ten rodzaj przyjaciół jest największą rzadkością....
»Żona moja i córka żądają, abym raz jeszcze powtórzył Ci o ich wdzięczności i proszę cię, abyś za nie uścisnął syna ich i brata... Uściśnijże go i od ojca również....
»Do widzenia, drogi mój przyjacieju.... chciałbym dodać: do widzenia niezadługo.
»Nie wątpisz, jak sądzę, o uczuciach wysokiego szacunku i szczerej życzliwości starego swego przyjaciela.

»Hr. Henryka de Presles.«

Jerzy odczytał dwukrotnie ten list tak prosty, tak szlachetny i tak wzruszający.
Skoro ukończył go czytać po raz drugi, po — szepnął z prawdziwym żalem:
— Biedni rodzice!... jakże was żałuję!...


X.
TARG.

Fakta, które opowiedzieliśmy czytelnikowi w ciągu poprzednich rozdziałów, miały miejsce około połowy października 1830 roku.
Miesiące biegły. Gontran był wciąż mieszkańcem willi Herbert... W sposobie życia nic on zgoła nie zmienił; trzy czwarte części czasu poświęcał tulońskim swym przyjaciołom i nurzał się z rokoszą we wszelkiego rodzaju kałach i najohydniejszych rozpustach.
Jerzego uważał nietyle za swego mentora, ile raczej za bankiera i bezustannie tylko prosił go o pieniądze, które otrzymywał zawsze. Jerzy acz z niechęcią zaspakajał zawsze jego wymagania... a czynił to nie przez słabość bynajmniej, ale dla tego, że pojmował to wybornie, iż skoro raz zamknąłby przed nim swą kieskę, niezawodnie marnotrawnik zwróciłby się do innych i pozaciągał długi lichwiarskie, o których zawiadomionoby niezadługo generała, co oczywiście wprędce otwarłoby mu oczy i odarło ze złudzeń, które Jerzy usiłował w nim obudzić i które podtrzymywał w toku dalszej korespondencyi.
Pan Presles pisywał od czasu do czasu i jak się zdało nie wątpił o nawróceniu się syna.
Pod koniec lutego 1831 roku, doniósł on o szczęśliwem rozwiązaniu pani de Presles, która wydała na świat córeczkę, obdarzoną na chrzcie imieniem Blanki.
List ten generała był dziwny jakiś. Nie było w nim bynajmniej owej serdecznej, żywej a głębokiej radości, która zazwyczaj przejmuje serca starców przy takich narodzinach, nieoczekiwanego już dziecięcia. Przeciwnie, wiersz jego każdy był wyrazem niezmiernego smutku.
Jerzego zdziwił niesłychanie ten smutek, którego daremnie doszukiwał się powodów. Nakoniec wytłómaczył to sobie w ten sposób, że generał obawiał się aby Gontran i Dianna nie przyjęli niechętnie narodzin tej spóźnionej dziedziczki, która w przyszłości miała uszczuplić ich fortunę.
Sam z siebie nie byłby Jerzy nigdy wpadł na tę myśl ohydną, której szlachetne jego serce nie było całkiem w stanie pojąć, ale nikczemny ten rachunek na przyszłą spuściznę roztoczył przed nim Gontran.... Może więc generał odgadywał, co się działo w sercu jego syna...
Jerzy przyjął to tłómaczenie, w braku innego, któreby mogło wydać mu się prawdopodobniejszem.
W dniu, w którym nadszedł list, o którym mówimy, Gontran nie omieszkał okazać całej irytacyi, w jaką wprawiła go ta wiadomość i to w sposób wielce energiczny.
— Otóżto tak okradziono człowieka! — zawołał. — To nikczemność po prostu.... Czemuż nie miałbym tego powiedzieć, kiedy tak myślę?... Powiedziałbym to wprost w twarz memu ojcu!...
Jerzy próbował uspokoić go i dowieść do jakiego stopnia gniew ten był nieuzasadnionym....
— Mój kochany, — odpowiedział mu Gontran, — na szatana, bądźmyż logiczni! Posłuchaj mnie, a pewien jestem, że przechylisz się do mego zdania... Gdyby tak ktoś obcy wszedł do domu mego ojca, wyła-