Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/155

Ta strona została przepisana.

stko... Być może, że mimowolnie zdarzyło mi się obrazić cię kiedy brakiem uległości lub jakiemś pożałowania godnem uniesieniem... tak samo publicznie za to cię przepraszam, przebacz mi, aby i Bóg mi przebaczył.... Dzięki niebu, nie pozostaniesz osamotnionym na ziemi, kiedy mnie tu już nie stanie.... Pozostają ci twoje dzieci, moja dobra, poczciwa i droga Dyanna... anioł prawdziwy.... Blanka, której odtąd, siostra zastąpi matkę i Gontran, który może stanie się lepszym, skoro się dowie ile cierpiałam przez niego i łez wylałam w godzinie skonu... Często uważałam żeś był za surowym dla Gontrana, mój drogi mężu; czasami zdawało mi się, żeś względem mego był niesprawiedliwy.... Dziś więcej z dala, z wysoka już patrzę na to życie, kiedy je mam opuścić. Pojmuję, jak postępowanie twoje było rozumne i uzasadnione.... pojmuję ile złego, nie dającego się już naprawić, wyrządziłam synowi memu moją słabością dla niego.... Ta myśl dodaje niezmiernej goryczy do kielicha, który zbliża się już do ust moich.... Tam, za światem, modlić się będę za to biedne dziecko, a może Bóg raczy uczynić na moje prośby to, czego nam tak długo odmawiał....
Pani de Presles zamilkła na długą chwilę.
Generał również, siedząc przy łóżku z głową ukrytą w kołdrach, szlochał konwulsyjnie.
Dyanna stała milcząca, skamieniała jak posąg z marmuru; zdało się, że niema już ani jednej łzy, bo jej oczy osłupiałe były i suche zupełnie.
Dwaj lekarze cofnęli się dyskretnie wraz z księdzem w najoddaleńszą część pokoju.
Hrabina podjęła:
— Żegnam cię więc, mój przyjacielu, mój mężu... najszlachetniejszy i najlepszy z ludzi... i ciebie, Jerzy, moje dziecko, także żegnam, ciebie, którego kocham, z całej duszy, bo ty kochasz najdroższą moją córkę i otaczasz drogi jej szczęściem. ż..egnam was i zwracam się do was z prośbą:... Opuście ten pokój! i pozostawcie mnie z Dyanną tylko na chwilę.. bo to, co jej mam powiedzieć, ona sama tylko słyszeć i winna.
Jerzy i generał zastosowali się natychmiast do życzenia umierającej.
Zaledwie matka i córka znalazły się jedna wobec drugiej zupełnie same, kiedy hrabina, której głos, na chwilę ożywiony, słabnął teraz, wybąknęła:
— Dyanno... kochana Dyanno... ciebie to... ciebie przedewszystkiem winnam prosić o przebaczenie... i gdyby nie to, że śmierć, która dotyka mnie już brzegiem swych skrzydeł, przykuwa mnie do łóżka, padłabym przed tobą na kolana i zaklinała cię, byś mi udzieliła tego przebaczenia, o które cię błagam.... Przebacz mi... przebacz, jeśli chcesz, aby dusza moja uleciała ztąd bez ciężkiego wyrzutu sumienia, wolna od trwogi!... Przebacz mi jeśli chcesz, abym umierała spokojna i spokój w grób zabrała z sobą!...
Zdumiona tem rozpaczliwem błaganiem, młoda kobieta sądziła z razu, że maligna, która ominęła na chwilę, ponownie ogarnia umysł matki. Niedługo wszakże mogła łudzić się tą myślą, bo spojrzenie konającej wyrażało wprawdzie niepokój głęboki, ale ani trochę nie było w niem gorączkowego zburzenia.
— A cóż ja mogłabym przebaczać ci, matko moja? — zawołała Dyanna, — tobie, najlepszej, najczulszej, najwięcej godnej uwielbienia z pośród wszystkich matek... tobie, która zawsze żyłaś tylko dla mnie jedynie?...
— Chodź tu do mnie, moje dziecko bliżej... bliżej jeszcze.... Głos mój bardzo jest już słaby, a jednak aby mówić z tobą muszę go zniżyć jeszcze.... Staraj się wysłuchać co mówię bez przerażenia... bez gniewu i żalu do mnie....
— Słucham cię z należnym ci szacunkiem, matko, z tą miłością, którą mam dla ciebie, z nabożeństwem. Jakże słuchając tego, co ty mówisz, mogłabym co innego nad to uczuć?
— Dyanno, — poczęła hrabina po krótkiej chwili milczenia, — Dyanno, ja cię oszukałam.
— Ty, matko moja! — zawołała młoda kobieta.
— Oszukałam cię... skłamałam przed tobą!
— Matko ukochana, oczerniasz się! Wszelkie kłamstwo tak jest obcem tobie, że usta twoje nigdy nie zdołałyby go wypowiedzieć....
Nie odpowiadając na tę przerwę pani de Presles ciągnęła dalej:
— Bóg moim świadkiem, żem sądziła, iż czynię najlepiej, Bóg moim świadkiem, żem nie pragnęła nic innego nad twoje szczęście. To mi będzie może wymówką. Ale któż mi powie, żem to osięgła?... Kto mi powie czym nie zgubiła na zawsze tej przyszłości, którą sądziłam, że ocalam?... A! moje dziecko! to powątpiewanie jest najstraszniejszą karą, męczarnią piekła dla mnie... ta niepewność jest mi najcięższą torturą!...
Dyanna nie rozumiała o co chodzi; ale słysząc te słowa dziwnie tajemnicze, poczynała czuć jakąś nieokreśloną a przejmującą obawę.
Umierająca ciągnęła dalej.
— Pamiętasz może dzień ten, w którym, gdy prawość twoja nie dała ci okupywać szczęścia za cenę kłamstwa, zleciłaś mi oddać Jerzemu list, który miał mu odsłonić tajemnicę przeszłości?...
— Jakże miałabym o tem zapomnieć?... Niestety, nie zapomnę tego nigdy!...
— Powiedziałaś mi wówczas, że los twój cały spoczywa w mem ręku! Wiedziałam, że skoro nie będziesz należeć do Jerzego, będziesz należeć do Boga, a wówczas straconą byłabyś dla mnie....
— Tak było, to prawda.