Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/170

Ta strona została przepisana.

— Dla czego?...
— Nie spodziewając się, że będę wiał przyjemność grać z panem, nie mam przy sobie znaczniejszej sumy.
— Czy to ma znaczyć, żeś pan spłukany do czysta?...
— To właśnie.
— A więc, mniejsza o to?... Graj na słowo, panie wicehrabio... twoje słowo ma dla mnie walor wszystkich banknotów ziemi....
Gontran usiadł napowrót do stolika... i rozpoczął grać dalej; przegrywał dalej; a zdwajając wciąż stawki w nadziei, że mu się uda odegrać, w końcu gry został dłużnikiem panu Polart na sumę dwunastu tysięsy franków.
W tej chwili na dole rozległ się głos hotelowego dzwonka, wzywającego na obiad.
— Panie wicehrabio, — ozwał się Paryżanin, — zmuszony jestem opuścić teraz pana; ale będę niezmiernie szczęśliwym, jeśli mi będzie wolno jutro ofiarować mu rewanż.
— Który przyjmuję, — odpowiedział Gontran, zmuszając się do uśmiechu, na przekór zimnemu potowi, co wielkiemi kroplami ściekał mu z czoła.
— Spodziewam się, — ciągnął dalej baron, — że rewanż ten będzie zupełnym i że nie będę miał tej co dziś przykrości, patrzenia na to jak pana prześladują złe losy....
— Powiedziałeś pan sam przecie, — odparł wicehrabia, — że nic nie nudziłoby cię hardziej nad grę, w której zawsze byłbyś wygranym. Moje w tym względzie zdanie najzupełniej jest z pańskiem zgogne. Cóż tak wielkiego straciłem wreszcie?.... Jakieś piętnaście tysięcy franków, co najwyżej o to jest przecież nic nie znaczącą drobnostką. Do jutra, panie baronie.
Gontran uścisnął rękę pana Polart, opuścił hotel, kazał osiodłać konia i puścił się w drogę ku zamkowi Presles.
Zacinając konia szpicrózgą i spinając go ostrogami, w szalonym pędzie, młody człowiek daremnie szukał wyjścia z tej sytuacyi, w którą samochcąc popadł i która była nieuniknioną.
Bo w istocie co zrobi, aby spłacić barona Polart skoro niema zkąd, a jak się wziąść do tego, aby mu nie potrzebować płacić?...
Któżby nie znał tych dziwnych fenomenów, graniczących z obłędem, co się rodzą w mózgu gracza z profesyi pod wpływem gorączkowej namiętności gry.
Dług karciany u takiego gracza uchodzi za rzecz świętą.
Iluż to ludzi, aby uiścić dług takiej natury, nie dba o inne, stokroć ważniejsze, stokroć honorowsze długi, a częstokroć nawet odmawia zaspokojenia najniezbędniejszych potrzeb swej rodzinie.
Iluż to ludzi dawało zaprotestować swój weksel byle tylko wciągu dwudziestu czterech godzin zaspokoić karcianego wierzyciela.
Są tacy fanatycy tej honorowości, że gdyby byli w możności skradliby, aby osiągniętemi z kradzieży pieniędzmi zapłacić ów tak zwany dług honorowy.
Gontran nie zachował tego nawet poczucia honoru, które u innych istnieje wówczas jeszcze, gdy już stępiały wszystkie inne.
Żadnego on już długu nie uważał za dług honorowy i nie czynił w tej mierze wyjątku dla tych, których gra była przyczyną.
Spłacić barona Polart! ta sprawa mniej go zajmowała sama w sobie, ale z głębokiem natomiast przerażeniem patrzał na rezultaty nie zapłacenia.
Pierwszym z nich, najbardziej nieuniknionym, była zupełna utrata poważania, jakiem się cieszył pośród członków Klubu. Najmniej skrupulatni nawet wotowaliby w interesie ogółu za usunięciem z Klubu człowieka niebezpiecznego w najwyższym stopniu, bo nie płacącego gdy przegrał....
A zatem on, Gontran wicehrabia de Presles, miałby być wygnanym, haniebnie wygnanym, wykluczonym z Klubu mieszczańskiej młodzieży, z Klubu negocyantów i handlowców! Raczej wystrzałem roztrzaskać sobie czaszkę.
A potem jeśli chce odbić się, jeśli daną mu ma być możność spróbowania raz jeszcze szczęścia w tej walce, podjętej na zdobycie banknotów barona Polart. trzeba przedewszystkiem spłacić owe dwanaście tysięcy franków, tak szalenie stracone!
Ale zkąd wziąć tych dwunastu tysięcy?
Udać się do generała?... prosić Jerzego Herbert?... o tem ani sposób było myśleć... z jednej jak z drugiej strony tak niedorzecznej prośbie groziła tylko uzasadniona odmowa, do której dodanoby sążniste kazanie.
Pożyczyć... ale od kogo? Kredyt Gontrana w Tulonie wyczerpany był do ostatniej nitki. Nie dwunastu. ale jednego tysiąca prawdopodobnie nie zdołałby nigdzie już dostać....
W którąbądź stronę zwrócił się wicehrabią, wszędzie napotykał nieprzezwyciężone materyalne trudności, nieprzełamane zapory.
A jednak w chwili, gdy koń jego spieniony wstąpił w aleję odwiecznych drzew przed zamkiem Presles, uśmiech rozjaśniał twarz Gontrana, a ust jego półgłosem wymówione wybiegły słowa:
— Jutro zapłacę! jutro się odegram!...


XXII.
WPADŁ W ZASADZKĘ.

— Jutro zapłacę! jutro się odegram! — wołał Gontran w chwili przybycia do zamku Presles.