Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/171

Ta strona została przepisana.

Aby z taką przemawiać zupełną pawnością, musiał on mieć słuszne powody, musiał mieć podstawę jakąś do tej ufności. I miał ją: Gontran powziął plan pewien, zamierzył zgwałcić szczęście, skoro to szczęście obchodziło się z nim jak z wrogiem i upornie odmawiało mu swych względów.
Nic prostszego zresztą nad środki jakich zamierzył użyć do przeprowadzenia swego planu.
Przypatrzmyż się, jak przystąpił do wykonania.
Gontran, jak wiemy, oddawna już stracił do ostatniego grosza osobisty swój majątek; co miesiąc tylko dostawał od ojca pięćset franków na kieszonkowe wydatki.
Te dwadzieścia pięć luidorów, zawsze już naprzód wybieranych i traconych, była to po prostu kropelka tylko rzucana w otchłań morską, wydatków szalonych wybryków tego marnotrawnego syna.
Mimo to, Gontran zawsze domagał się tej ma utkiej pensyjki jak najskrupulatniej.
Tegoż wieczora prosił on o przyspieszenie jej nieco generała, który jak najchętniej podał mu rulonik złota.
— Mój ojcze, — przemówił młody człowiek, — wołałbym przekaz na twego bankiera... jutro właśnie mam zapłacić w Tulonie pięćset franków i mógłbym przekaz ten posłać zaraz pocztą.
Pan de Presles wyjął ze swego biurka blankiet gotowy na dom Rieux Chotel et Comp., gdzie miał złożone znaczne kapitały.
Na blankiecie tym w dwu pustych miejsach wypisał sumę pięciuset franków, naprzód w cyfrach, potem literami; następnie położył swój podpis ręką drżącą i niepewną, z trudem mu już bowiem przychodziło pisanie i tak wypełniony przekaz podał Gontranowi.
Młody człowiek miał tym sposobem już w ręku pierwsze narzędzie, potrzebne mu do wykonania zamierzonego planu.
Uzbrojony tym skrawkiem papieru, opatrzonym u wierzchu nagłówkiem firmy Rieux, Chotel et Comp., u spodu zaś podpisem hrabiego Presles, zamknął się w swoim pokoju; przysposobił sobie atrament, pióro, zaopatrzył w scyzoryk i narzędzie ze słoniowej kości do gładzenia zeskrobanego papieru i rozpoczął z przerażającą jak na pierwszą próbę zręcznością, operacyę fałszerza z rzemiosła.
Przed upływem godziny, ukończył swe zadanie.
Liczby i litery przekazu nie wykazywały już sumy pięciuset franków, ale sumę piędziesięciu tysięcy franków.
Zmiana miejsca przecinku, dodanie dwóch zer, podskrobanie wyrazu pięćset i zrobienie z niego pięćdziesiąt tysięcy, wystarczyły aby stokroć pomnożyć pozorną wartość przekazu.
Badanie baczne a przedewszystkiem nieufne, mogłoby jedynie tylko wykazać fałsz.
Bez wątpienia kasyer banku nie wypłaciłby przekazu bez poprzedzenia tej czynności takiem właśnie zbadaniem dokładnem, tu zwłaszcza, gdzie chodziło o sumę tak znaczną; ale Gontran liczył na to, że przekaz ten nie dojdzie nigdy do biura panów Rieux, Chotel i Spółka.
Ukończywszy smutne to zajęcie, wicehrabia de Presles rozpoczął natychmiast inne, niemniej niebezpieczne i niemniej występne.
Artysta lubi otaczać się przedmiotami sztuki i rzadkościami, myśliwiec ma upodobanie w poglądaniu na Lefoszówki i odtylcówki, sportsmen zbiera kolekcje uzdeczek, szpicrut i ostróg....
Jak sportsmen, jak myśliwiec, jak artysta, tak i gracz ceni źródło swych rozkoszy gorączkowych; w samotności nawet sprawia mu to przyjemność bawić się kartami....
Gontran miał przeto u siebie karty.
Wyjął jedną świeżą paczkę, rozrzucił ją przed sobą na stole i spędził część nocy na poddawaniu ich operacyi nakłuwaniu.
Po ukończeniu długich tych preliminaryów, zabrał się do ogólnej repetycyi wszystkich partyj, które miał nazajutrz rozegrać, ćwicząc się w grze, która miała dlań walkę zamienić w szereg tryumfów.
Zadowolniony ze swej zręczności i pewien z góry zwycięztwa, młody człowiek rzucił się wreszcie na łóżko w chęci przespania się przez kilka godzin, ale powiedzieć to możem na jego pochwałę, że zupełnem było dlań niepodobieństwem zasnąć i aż do chwili, gdy pierwszy brzask dnia rozjaśnił widnokręg i oświecił pokój bladem, niepewnem światłem nie zdołał zamknąć oka ani na chwilę.
Zkądże pochodziła ta bezsenność?...
Czyżby wyrzut sumienia przed spełnieniem czynu już go prześladował?... Nie sądzimy; ale pocieszającem jest módz skonstatować ten sam fakt, że ostatni potomek bohaterskiego rodu nie wstępował przynajmniej na drogę zbrodni bez mimowolnej trwogi, niepokoju i wzruszenia.
Na nieszczęście ani to wzruszenie, ani ten niepokój nie dochodziły do powstrzymania Gontrana na progu hańby, postanowienie jego byłe niecofnionem. Zresztą sytuacja, w którą wpędziła go własna nieostrożność, wydawała mu się całkowicie bez wyjścia.
Przez to wyjście tedy chciał się z niej wymknąć.


∗             ∗

Natychmiast po śniadaniu, spożytem w gronie rodziny, Gontran dosiadł konia i puścił się w drogę do Tulonu. Około drugie wchodził do »Hotelu Marynarki« do apartamentu barona Polart.