Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/173

Ta strona została przepisana.

— Obecnie nic mi pan już winien nie jesteś, panie wicehrabio, — ozwał się baron Polart, — czy zechcesz pan grać dalej?
— Z pewnością.... Jeśli pan się zgodzisz, popróbuję skorzystać ze szczęścia, które mi spada tak niespodziewanie.
— Skorzystaj pan, przysięgam, że to najgorętsze moje pragnienie i dowiodę tego panu zaraz, proponując mu uproszczenie całej sprawy. Zamiast stawiać po tysiąc franków, stawmy odrazu po dziesięć tysięcy.... Czy to się zgadza z pańską wolą?...
— Ja się zgodzę na wszystko co pan zaproponujesz, — odpowiedział Gontran, którego niespodziewana ta propozycya przejęła niewymowną radością, bo baron dawał mu, jakby z umysłu, broń przeciw sobie w rękę i młody człowiek z góry już obliczał olbrzymie sumy, które mu dziś uda się wygrać.
— A więc to już umówione, — wymówił baron Polart, — proszę pana tylko o pięć minut antraktu.
Mówiąc to baron podniósł się.
I po raz drugi od przybycia Gontrana podszedł do dzwonka i za sznur pociągnął.
Apartament barona w «Hotelu Marynarki« składał się z trzech pokoi: przedpokoju, salonu i sypialni.
Sceny gry, które opisywaliśmy, oczywiście odbywały się w salonie.
W tej chwili we drzwiach stanął hotelowy lokaj.
— Czekaj, — zawołał nań baron.
Służący stanął u drzwi wyprostowany, kiedy tymczasem pan Polart zbliżył się do stołu, u którego siedział Gontran, wziął ze stołu przekaz i ku prawdziwemu osłupieniu młodego człowieka zamknął go w swem biurku, którego klucz następnie schował do kieszeni.
Zrobiwszy to, baron zwrócił się do lokaja:
— Mój kochany, — spytał go, — wszakże znasz miasto doskonale, nieprawdaż?...
— Oczywiście, panie, jak najdokładniej, — odpowiedział lokaj.
— W takim razie musisz wiedzieć, który z komisarzy policyjnych mieszka najbliżej nas i wiesz gdzie mieszka?...
— O dwieście kroków od hotelu conajwyżej, na rogu pierwszej tej ulicy na prawo.
— To dobrze, nie opuszczajże przedpokoju, może będę miał jakie dla ciebie rozkazy. A propos, jakże ci na imię?...
— Jan, panie.
— Idżźe i bądź tak, abyś usłyszał skoro cię zawołam, mój kochany Janie....
Lokaj wyszedł, zamykając drzwi za sobą.
Gontranowi wydawało się, że śni chyba, pewien rodzaj nieokreślonego jakiegoś przerażenia obezwładnił go całkowicie. Nie rozumiał nic z tego co się działo, czuł wszakże, że mu zagraża nieunikniona jakaś a straszna katastrofa.
Pan Polart, którego twarz była najspokojniejszą w świecie, wziął kałamarz, pióro i zeszyt papieru listowego, postawił to wszystko na stole obok kart i siadł napowrót naprzeciw Gontrana, który poglądał nań z miną osłupiałą:
Baron uśmiechał się uprzejmym, dobrodusznym uśmiechem, wzrok jego łagodny i przyjazny, grube, czerwone, rozchylone wargi, wszystko to wyrażało życzliwość bezgraniczną,