Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/175

Ta strona została przepisana.

— A więc oznajmiam to panu.
— Pozwól mi pan przyznać się, żem bynajmniej o tem nie przekonany.
— A więc przypuszczasz pan, że cię nie za biję?
— Oczywiście, że tak, mój Boże.
— A któżby mi przeszkodzi!?...
— Tysiące najmocniej uzasadnionych przyczyn, między innemi ta jedna, która panu jest równie dobrze jak mnie znaną.
— Jakaż to?...
— Obecność po za temi drzwiami służącego... dzielnego chłopca, który to wie tak dobrze, gdzie mieszka komisarz policyi.
Gontran zmięszany puścił dłonie pana Polart.
Ten ostatni zatarł radośnie ręce i podjął znowu:
I otóż powraca panu rozsądek, panie wicehrabio, jestem tem zachwycony!... Pewien jestem, że za kilka minut porozumimy się najdoskonalej w świecie.... Już zrozumiałeś pan, że w żaden sposób nie można myśleć o tem, by mnie zabić.... Za chwilę zrozumiesz, że pozostaje ci jedno tylko zrobić: wziąść za pióro i grzeczniutko pisać dyktowany ci przezemnie list, przerwany bezpotrzebnie w chwili podrażnienia. Bądź pan przekonany zresztą, że mu bynajmniej źle nie życzę.... Czyś pan już gotów?
— Do czego?...
— Do pisania.
— Tego listu? nigdy! Chybaś pan oszalał, jeśli możesz czegoś podobnego odemnie żądać!...
— Panie wicehrabio, znam w Paryżu pewnego dramaturga, którego sztuki grywane bywają często i zwielkiem nawet powodzeniem, który ilekroć mówi o swej sztuce, takim popisywać się nawykł aksiomatem; sytuacya zbyt mocno naprężona nuży widza skoro przeciąga się nad miarę.... Jest to niezbitą prawdą i daje się zastosować równie dobrze w życiu jak na scenie.... jesteśmy obecnie w niezmiernie naciągnionem położeniu, wyjdźmyż z niego coprędzej i dołóżmy sił by dojść do rozwiązania. Daję panu pięć minut czasu do namysłu... po jego upływie, zmuszonym będę zabrać się do działania....
— Czy to groźba? — szepnął Gontran.
— Bynajmniej, panie wicehrabio; to prosta, przyjacielska zapowiedź.
— A jeśli nie napiszę, co się stanie?
— Rzecz wielce nieprzyjemna, której z serca pragnąłbym uniknąć, za jakąbądź cenę, — odparł baron głosem smutnym z przejęciem, — alboż nie odgadujesz, panie wicehrabio?
— Ani trochę.
— Zmuszony więc będę z wielką dla mnie przykrością przejść do szczegółów.... Skoro to konieczne jednak, poddaję się.... Jeśli zatem za pięć minut, to jest, w tej chwili już za cztery, nie zdecydujesz się pan wziąść pióra, zawołam Jana. Jan wejdzie, wydam mu pocichu rozkaz, on weźmie nogi za pas i powróci tu za chwil kilka w towarzystwie najbliżej zamieszkałego komisarza policyi, czterech ludzi i kaprala... Czcigodny urzędnik skonstatuje, że karty leżące tu na stole, któremi posługiwałeś się pan z Lakiem szczęściem, są znaczonemi kartami....
— Co pan mówisz, panie! — zawoła Gontran z udanem oburzeniem.
— Najszczerszą prawdę, panie wicehrabio.
— Toż to są własne pańskie karty!...
— O! ani trochę, panie wicehrabio! Moje karty są w tej chwili w pańskiej kieszeni, gdzie je też znajdzie komisarz... zresztą to rzecz mniejszej wagi, sprawa należąca do policyi poprawczej conajwyżej... my mamy coś lepszego... byłem tyle ostrożny, jak pan widziałeś, żem schował pod klucz pewien przekaz na pięćdziesiąt tysięcy franków, zawierający dowód fałszerstwa wcale niezgorzej podrobionego....
— Panie! — przerwał znów Gontran.
Ale baron przerwał mu krótko:
— Na co się przyda przeczyć, panie wicehrabio? podskrobanie rzuca się w oczy, ja nie kwestyonuję bynajmniej podpisu ojca pańskiego, ale przekaz był wystawiony najniezawodniej na jakąś małoznaczną sumę, którą pan zmieniłeś na wcale pokaźną cyfrę... Tę to sprawę właśnie byłbym zmuszony przedłożyć urzędnikowi, który bez długich procesów kazałby pana aresztować czterem sprowadzonym pachołkom z kapralem na czele. Tak zaprowadzonoby pana, jak pierwszego lepszego łotra, do miejskiego więzienia... rzecz poszłaby na sądy i odesłanoby pana przód sąd przysięgłych wreszcie, tu ocenionoby sprawę i wielce wątpię nawet, czy przyznanoby panu okoliczności łagodzące... Racz się pan nad tem wszystkiem zastanowić, proszę bardzo. Ciężkie roboty to perspektywa niesłychanie mało ponętna, kiedy się ma jak pan honor nosić nazwisko wice-hrabiego Gontrana de Presles...
Pan Polart umilkł.
Młody człowiek kompletnie zgnębiony, z głową schyloną na piersi, z twarzą, którą okrywała bladość śmiertelna, z drżącemi usty stał nic nie odpowiadając, zaledwie zdolny jeszcze do myślenia.
Tak przeszło chwil kilka; następnie baron wyjmując zegarek, przerwał okropną tę ciszę:
— Panie wicehrabio, pięć minut już upłynęło... Czy powziąłeś pan ostateczną decyzyę?... Mamże podać panu pióro, czy posłać po komisarza policyi?...
Odpowiedź na to podwójne pytanie nie mogła być wątpliwą.
Postawiony między dwu nieszczęściami, równo nieuniknionemi, Gontran musiał wybrać jeśli nie mniej straszliwe, to przynajmniej bardziej oddalone.