Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/178

Ta strona została przepisana.

— O wszystkie zdarzenia wczorajszego popołudnia.... O! nie skończymy tak odrazu!... Prowadzę dalej moje badanie.... Kiedyśmy tu przyszli, czy siedliśmy?...
— Z pewnością, skoro zasiadamy tu codziennie....
— Tak istotnie.... A wtedy co się działo dalej?...
— Zdaje mi się, że przypominam sobie, żeś mi czytała dziennik....
— Tak, ojcze, czytałam ci go... a nawet był okropnie nudny i wyobrażam sobie, żeś go nie bardzo pewnie słuchał.... Czy się mylę?...
— Może i masz słuszność.
— Przypominasz sobie, żeś nie słuchał!... brawo!... A potem?...
— Potem?...
— Tak.
— A! tego to już nie wiem...
— Trzeba wiedzieć.
— Co się stało dalej....
— Może usnąłem....
— O, wcale nie....
— W takim razie zrzekam się tej odpowiedzi....
— Bo jesteś roztargniony, ojczulku i nie starasz się przypomnieć sobie.... Poddam ci trochę a jestem pewna, że wspomnienia twe powrócą natychmiast....
— Pragnę tego!...
— Zobaczysz. — Czy zostaliśmy w zupełnej samotności aż do chwili powrotu Dyanny i Jerzego?....
Pan de Presles pogrążył się przez kilka minut w bezowocnem rozmyślaniu.
Blanka przyszła mu w pomoc.
— Dalej, ojczulku, przypomnijżo sobie, — rzekła. — Czy nie było czasem jakich odwiedzin?...
— Odwiedzin?... A! tak... przypominam sobie.... Ale któż to był?...
— To ciebie o to pytam, ojczulku....
— Marceli Labardès, zdaje mi się....
— Niezupełnie.... Ale jeśli to nie on, to ktoś, co z nim jest blizko złączony....
— Wiem... — zawołał żywo generał, — wiem teraz... Nie, to nie był Marceli.... To jego syn przybrany, to młody Raul de Sineuse....
Po raz drugi poczęła Blanka klaskać radośnie w ręce.
Słysząc wymówione nazwisko Raula, Dyanna pobladła.
Blanka nie spostrzegła ani pomieszania nagłego, ani bladości Dyanny.
— Widzisz, kochana siostrzyczko, — zawołała z akcentem tryumfu, — widzisz, że miałam słuszność!... We wszystkich ważniejszych rzeczach, pamięć ojca jest pewną siebie i tak wierną, jak pamięć zupełnie młodego człowieka.
Pani Herbert nic nie odpowiedziała.
Młoda dziewczyna dwukrotnie przycisnęła różowe swe usteczka do pochylonego czoła generała, potem podjęła znowu:
— Wszakże kochasz pana de Labardès, ojczulku, nieprawda?...
— Jakżebym go nie kochał? Marceli to najszlachetniejsze, najlepsze w świecie serce.... Zresztą Jerzy winien mu jest życie a to wystarczyłoby, aby dlań pozyskać całkowicie moje przywiązanie.
— A, — ciągnęła Blanka dalej, utkwiwszy spojrzenie stanowcze i otwarte wielkich swych oczu w przyćmionych źrenicach starca, — co myślisz o jego przybranym synu, panu Raulu de Simeuse?... Nie wiem, czy się nie mylę, ale zdaje mi się, że odwiedziny jego witasz z przyjemnością....
— Nie mylisz się, moje dziecko....
Błysk radosny rozświecił źrenice Blanki.
— A zatem, — przemówiła pieszczonym głosem, — a zatem pan de Simeuse ci się podoba, ojczulku?...
— To dzielny młodzieniec, — odpowiedział generał, — to prawdziwy szlachcic....
A ciszej smutno dodał:
— Byłbym szczęśliwym ojcem, gdyby Bóg był dozwolił, żeby Gontran podobnym był do Raula!... Nieszczęściem dla nas wszystkich, tak nie było....
Potom wstrząsając głową, jakby z niej chciał wypędzić smutne myśli, które go obiegły, odpowiedział z uśmiechem:
— Ale i ty, dziecko moje, powiedz mi co myślisz o Raulu?...
Na to pytanie tak nagle postawione, Blanka zarumieniła się aż po białka oczu. Po chwili dopiero wymówiła z widocznem wzruszeniem, którego ukryć nie była zupełnie w stanie.
— O! ja się na tem nie znam zupełnie.... Jednakże pan Raul wydaje mi się bardzo dorzecznym człowiekiem. Taki łagodny jest i tak grzeczny! zresztą tak cię kocha, drogi mój ojczulku... gdybyś wiedział, jak on wydaje się szczęśliwym... tak jak ja niemal szczęśliwym, zapewniam cię, ojcze, kiedy się oprzesz na jego ramieniu.... Któregoś tu dnia przez roztargnienie, powiedziałeś mu: »mój synu...« twarz jego rozpromieniła się cała i zdaje mi się, że widziałam łzę rozrzewnienia w jego oku....
Młoda dziewczyna przerwała sobie nagle i zwracając się do siostry:
— Tyś przy tem była, Dyanno, — rzekł», — czyś nie zauważyła tego tak jak ja?
— Nie, — odpowiedziała pani Herbert oschle, — nie, nie zauważyłam tego.... Prawda i to, że ja mniej się zajmuję panem Simeuse niż ty, jak się zdaje.
— Jak ty to mówisz, moja siostro!... Czy wiesz że słycząc cię teraz możnaby pomyśleć, że jesteś nieprzyjaciółką pana Raula?...