Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/183

Ta strona została przepisana.

— Ten pan, — odpowiedziała. — jest jak się zdaje, jakimś przyjacielem Gontrana....
— Przyjacielem Gontrana!... — powtórzył Jerzy. — Czy jesteś tego pewną rzeczywiście?
— Bez wątpienia, boć to on przecie przedstawił nam go tu przed chwilą....
— Pod jakiemź nazwiskiem?
— Pod nazwiskiem barona de Polart, jeśli się nie mylę....
— Baron przemycany... bezwątpienia!...
— Bardzo to możliwe... nawet bardzo prawdopodobne....
— Bądź pewną, że tak jest.... A moja kochana Dyanno, gdzie też u dyabła twój brat chodzi wyławiać swych przyjaciół?...
— Jeśli chcesz to wiedzieć, winienbyś pytać jego o to a nie mnie, bo ja najzupełniej tego nie wiem.... Ale powiedz mi, Jerzy, więc ty masz bardzo złą opinię o tej nowej znajomości Gontrana?...
— Niesłychanie złą.... Instynkt, którego doświadczyłem już niejednokrotnie i który nigdy mnie nie zawiódł, każę mi uważać tego mniemanego barona za intryganta.
— A ja, kochany mój Jerzy, który uważam się cokolwiek za fizyonomistę, byłbym surowszym od ciebie jeszcze... — dodał Marceli.
— Jakto?
— Ty uważasz nowego przyjaciela Gontrana za intryganta, jak powiedziałeś?...
— Tak, niezawodnie!...
— A mięć ja uważam go za łotra najgorszego gatunku... za człowieka niesłychanie niebezpiecznego, i lękam się niezmiernie, by nie zawładnął Gontranem i nie pociągnął go do jakiegoś brzydkiego czynu.
— Być może, — szepnęła Dyanna, — być może, że on ma na brata mego mniej wpływu niż się panu zdaje.
— Droga pani, nie łudźmy się pod tym względem!... Przeciwnie, wpływ ten musi być niezmiernym skoro Gontran, a pewien jestem, że pani zastanowiwszy się, przyznasz to sama, bez wahania i bez zawstydzenia się przedstawił swemu ojcu i siostrze błazna tego rodzaju, czego z pewnością w innym razie byłby się strzegł jak oparzenia....
— Być może, — podjęła Dyanna, — że Gontran sam łudzi się, co do osoby tego barona de Polart i nie widzi go takim jakim jest w rzeczywistości....
— Nie mógłbym, droga pani, dzielić tej opinii... Gontran zna się na ludziach, wierzaj mi pani, tak dobrze jak długoletni spowiednik lub stary dyplomata.... Co robi, robi z rozmysłem... skoro się daje powodować, to z pewnością z całą świadomością rzeczy...
— Może wreszcie, — spróbowała jeszcze pani Herbert, jako ostatnią a nieśmiałą objekcyę, — sądzimy zbyt surowo dzisiejszego gościa.... Przyznaję chętnie, że tualeta jego jest dziwaczną i że brak mu dystynkcyi, ale niemożnaż mieć złego gustu i natury pospolitej, plebejskiej a jednak być najuczciwszym człowiekiem w świecie?
— Tak, bezzawodnie, jeśli to weźmiemy jako tezę ogólną... byłoby za okrutnem i za bezwzględnem sądzić ludzi z ich powierzchowności wyłącznie; bywają jednakże pewne wypadki, w których pozory rzadko mylą.... Ten właśnie jest z ich liczby.... Acz nie jestem zarozumiałym, chętnie przyjmę zakład, że ten baron Polart nie jest czem innem, jak bezczelnym awanturnikiem, przemysłowcem tego rodzaju i pewien jestem, że pan de Presles podziela zdanie moje w tej mierze....
Marceli zwrócił się do starca i przemówił do niego:
— Nieprawdaż, generale, że pan podzielasz moje zapatrywanie?...
Hrabia odwrócił się nagle, jak ktoś, kogo zbudzono niespodziewanie. Podniósł głowę i utkwił w panu de Labardès wzrok bez myśli i wyrazu.
Marceli powtórzył poprzednio wyrzeczone zdanie.
— Nieprawdaż, generale, że pan podzielasz moje zapatrywanie?...
— Nie wiem... — wybąknął starzec.
— Możeś pan nie zwrócił uwagi na poprzednią naszą rozmowę?...
— Tak... być może... — odparł pan Presles tonem dziecka, które odpowiada na chybi trafi, nie zajmując się treścią zadanego mu pytania.
Lekka zmarszczka zarysowała się między brwiami Dyanny i popatrzała na ojca swego z obawą.
Marceli ciągnął dalej:
— Mówiliśmy o tej osobistości, którą tu panu przedstawiono właśnie.... Pan wie już o kim mówię?
Starzec wstrząsnął głową, co służyć mogło za potwierdzenie.
— O baronie Polart... — ciągnął dalej Marceli.
— Baronie Polart, — powtórzył generał.
— Przyjacielu Gontrana....
— Tak... tak....
— I wyrażałem właśnie pewność, że fizyognomia jego wywarła na panu toż samo niezawodnie co na mnie wrażenie.... Czyż się myliłem, generale?...
Pan de Presles napowrót opuścił na piersi głowę, którą podniósł był przed chwilą.
Zanim odpowiedział, wahał się przez kilka minut, potem wyszepnął:
— Czemuż mnie tak wypytujecie?... Przecież wiecie, że nie mogę wam powiedzieć tego, cobyście wiedzieć chcieli.... Nie widziałem Gontrana od dawna już i zaledwie przypominam sobie, że mam syna... Zkądże więc mógłbym znać jego przyjaciół? Nie mam najmniejszego wyobrażenia o tem wszystkiem, o co I mnie pytacie.,,. Dyanno, moje dziecko, podaj mi rękę