Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/184

Ta strona została przepisana.

i wracajmy do zamku... zdaje mi się, że pod temi wielkiemi drzewami cień jest chłodny dziwnie.... Obciąłbym już być w domu.... Chodź, moje dziecko....
I wymawiając te słowa starzec podniósł się, chwiejny; Dyanna podbiegła do niego z oczyma łez pełnemi i podała mu ramię, na którem on się oparł. Potem oboje, krokiem tak powolnym, jak gdyby pan de Presles był stuletnim starcem, zwrócili się ku zamkowi.
— Widzicie, — rzekł wtedy Jerzy, zwracając się do Marcelego i Raula, — widzicie czym przesadzał opłakując ten nagły, szybki a piorunujący upadek wszystkich władz umysłu mego teścia.... Byliście teraz świadkami jednej z takich chwil, z takich napadów bezprzytomności, które z dniem każdym stają się częstsze. Za kilka godzin, mam nadzieję, powróci generałowi cała jasność inteligencji; ale czyż nie należy się lękać by nie nadszedł moment, w którym zagaśnie całkowicie pochodnia jego inteligencyi; kto zaś zaręczy, że moment ten nie jest już blizkim?... Nie umiem wam powiedzieć, do jakiego stopnia złorzeczę Gontranowi, kiedy pomyślę, że jego nikczemnemu postępowaniu, tym niezliczonym zmartwieniom, tym bezprzestannym niepokojom, które on sprawiał ojcu, a którym przypisywać trzeba bezwątpienia przedwczesne zdziecinnienie głowy tak silnej!... A! Gontran wyrządził nam wszystkim tyle złego!... Takie dziecko jak on w rodzinie, to rana nieuleczalna, wiecznie krwawiąca!... Skoro patrzę w przeszłość, drżę na myśl o przyszłości!..
Po chwili milczenia, Marceli zapytał:
— Jakże to długo trwają te chwile bezprzytomności u generała?
— Jak dotąd, dzięki Bogu, trwanie ich jest jeszcze dość ograniczonem.... Tego wieczora, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, lub co najpóźniej jutro rano, teść mój powróci zapewne do normalnego stanu umysłu....
— Jeżeli tak, — wymówił Raul półgłosem, zwracając się do Marcelego, — możebyśmy mogli, ojcze, pomówić z nim dziś wieczorem...
Jerzy posłyszał te słowa i nie mógł powstrzymać się od uśmiechu....
I on też odpowiedział Raulowi.
— Pilno ci, jak prawdziwie zakochanemu! — rzekł mu. — Pojmuję to najdoskonalej, moje drogie dziecko i nie widzę w tem nic złego; jednakże muszę nakłonić cię do cierpliwości i choćbym miał ci się narazić nawet, poradzę Marcelemu, aby oficyalną prośbę o rękę Blanki odłożył do jutra.,.. W każdym razie, jutro teść mój więcej usposobionym będzie do wysłuchania jej i odpowiedzenia na nią....
— A! — zawołał Raul, — jutro, to tak daleko!...
— Co, burzysz się na myśl kilku godzin opóźnienia, kiedy ja poddałem się, jeśli nie bez cierpienia, to bez szemrania przecież całym miesiącom a niemal latom oczekiwania i niepewności?... A jednak kochałem Dyannę tak, jak ty dziś Blankę kochasz.... Zapytaj o to Marcelego.
— Z pewnością, — odpowiedział pan de Labardès. — Zaświadczyć mogę, żeś ją kochał całą potęgą twego serca, wszystkiemi siłami duszy!...
— A, — ciągnął Jerzy dalej, — ja nie miałem na pociechę i podtrzymanie słabnących sił mej odwagi, takiej nadziei, która jest niemal pewnością...
— Kiedyż bo, widzisz pan, — odparł Raul, — mnie tak trudno wyobrazić sobie tę nadzieję, której istnienie pan przypuszczasz....
— I błądzisz w tem, moje kochane dziecko....
— Jakto! więc rzeczywiście sądzisz pan, że mogę bez zarozumienia, odegnać od siebie dręczącą mnie niepewność?...
— A! spodziewam się! W tym wypadku mogę cię zapewnić, a pewien jestem, że nie będzie to z mej strony zuchwalstwem, że prośba zaniesiona przez Marcelego de Labardès o rękę Blanki de Presles dla przybranego jego syna, zostanie życzliwie przyjętą przez generała....
— Skoro tak jest, uważam się za najszczęśliwszego z ludzi!..
— Bądźże więc szczęśliwym, bo tak jest istotnie....
— Nie widzisz pan żadnej przeszkody?
— Żadnej.... Chyba, że....
— Chyba, że... — powtórzył Raul z nieukrywanym niepokojem.
Uśmiech okrążył usta Jerzego.
— Chyba, — ciągnął dalej, — że przeszkoda taka wyszłaby od samejże Blanki.... Pojmiesz, że kochanego tego dziecka nie wydanoby za mąż wbrew jej woli....
— O! — wyszepnął Raul, któremu płonący rumieniec oblał twarz całą i czoło, — nie tego właśnie ja się lękam....
— A więc lękasz się czegoś jednak?
— Tak.
— Czego?... Jeśli chcesz, bym cię mógł upewnić i pod tym względem, trzeba mi powiedzieć, czego to takiego się obawiasz....
Raul zawahał się.
— No, — odparł Jerzy, — odważnie tylko!... Spowiedź nie może przecież być tak przykrą!... Ukążże mi myśl twoją w klasycznym przystroją prawdy mitologicznej....
— A więc, obawiam się... pewnego wpływu...
— Wpływu przeciwnego twoim zamysłom?...
— Tak.
— A czy to wpływ potężny na umysł generała?
— Tak, potężny.
— Nie mogę całkiem odgadnąć, o czem tu chcesz