Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/187

Ta strona została przepisana.

— Zapominasz zawsze, wicehrabio, że dla twoich ja nie jestem obcym i nie przypominasz sobie widocznie, że mam zaszczyt należenia do twej rodziny.... Nic nie może mi być cenniejszem nad to pokrewieństwo i gdyby mi przyszło zrzec się go za cenę ocalenia mej głowy, zdaje mi się, że bez wielkiego żalu poświęciłbym moją egzystencyę dla mej dumy.... Czy to jasne?
— Nadzwyczaj jasne.
— A zatem?
— Ale, między nami mówiąc, lękam się...
— Czego?
— Aby ta koligacya między rodzinami Polart’ów i de Presles’ôw, koligacya, o której ja co do mnie nie powątpiewam ani na chwilę, bądź pan przekonany, mogła nie wydać się równie pewną memu ojcu....
— Chcesz pan powiedzieć, że hrabia de Presles wzbraniać się będzie przyznać, że mam honor należeć do jego rodziny?
— Obawiam się....
— W takim razie pan mu dowiedziesz, że się myli....
— Alboż mi uwierzy?
— Powiesz mu pan, żem ci przedkładał tytuły autentyczne a niezaprzeczone, popierające prawdę moich twierdzeń.
— To byłoby kłamstwo....
— A! do licha, wicehrabio, nie będzie ono pierwszem.
— Ale to kłamstwo będzie bezużyteczne....
— Tak sądzisz?
— Jestem tego pewien.
— Krótko mówiąc, pan mi odmawiasz postarać się, abym dostał to zaproszenie na obiad do zamku?
— Niesprawiedliwym jesteś, kochany baronie.... wiesz doskonale, że ta rzecz nie odemnie zależy....
— Czy zależy lub nie, w każdym razie wydaje się panu niemożliwą?
— Tak.
Pan de Polart zatrzymał się nagle.
Stanął naprzeciw Gontrana z rękoma skrzyżowanemu na piersi i wlepiwszy w młodego człowieka spojrzenie, które go zmusiło do spuszczenia oczu, rzekł mu głosem twardym a suchym:
— Widzę, że pan nie znasz jeszcze mego charakteru.... Odmowa mnie podnieca, przeszkody wywierają na mnie ten sam skutek, co ostroga na wyścigowym koniu. Przeskakuję lub łamię baryerę, co mi stanie na drodze.... Przed chwilą było to dla mnie tylko kaprysem, fantazyą; ten kaprys przeobraził się w silną wolę, fantazya w postanowienie nieodwołalne... nie prośba to już z mojej strony, ale rozkaz....
Po raz drugi od pół godziny krew patrycynsza zawrzała w żyłach Gontrana i bunt podniosła.
Palący rumieniec zalał mu twarz całą, zadrgały w nim wszystkie nerwy, konwulsyjne drżenie wstrząsnęło jego członkami, jak gdyby rzucono mu w twarz jedną z tych obelg, co to mają siłę zmieniać na chwilę najnikczemniejszego tchórza nawet w odważnego człowieka.
— Rozkaz!... — zawołał głosem, który mu tamowało wzruszenie. — Powiedziałeś pan rozkaz!
— Powiedziałem i powtarzam, panie wicehrabio. Rozkazuję a pan będziesz posłusznym!...
— Nigdy!...
— To dzieciństwo i nie zadam sobie z pewnością nawet trudu rozprawiania o niem.... Tak chcę, rozumiesz pan? chcę i wymagam zaproszenia, o którem ci mówiłem.... Muszę je mieć na przyszły czwartek....
— Odmawiam!...
— Czy zapominasz pan, że nie masz do tego prawa?...
— A więc ja je sam sobie biorę, to prawo chociażby przyszło mi je zdobyć ostrzem oręża, w godzinę po powrocie naszym do Tulonu, świadkowie moi będą u pana.
Pan de Polart zaśmiał się śmiechem suchym, rozgłośnym.
— A, toż to, — rzekł następnie z największym spokojem, — zdaje mi się, niech mi tak Bóg będzie miłosiernym, że to pojedynek pan mi proponujesz....
— Tak, panie, pojedynek!... — zawołał Gontran.
— To wielce rycerskie, ale wysoce niedorzeczne... Ja się bić z panem nie będę....
— Nie będziesz się pan bił?
— Nie.
— I jakiż powód jest dla pana przeszkodą?
— Powód, który dziewięćdziesiąt dziewięć razy na sto jest motorem czynności rozsądnych ludzi.... Chcę tu mówić o interesie.... Owoż własny mój interes nie dozwala mi potykać się z panem.... Dośćby mi było zabić pana!... do pioruna!... jakiż to zły byłby dla mnie interes!... Któż zapłaciłby mi wówczas z pięknemi procentami ten pokaźny wcale oblig na sumę pięćdziesięciu tysięcy franków, który zachowuję tak starannie w głębi mego biurka?... Nie, nie, kochany mój wicehrabio, ja się bić nie będę....
— Strzeż się pani — zawołał Gontran, który pod wpływem wzmagającej się irytacyi zapominał o wszelkiej ostrożności, — strzeż się pan!
— Czego?
— Tego....
I w tej samej chwili młody człowiek podniósł w górę szpicrutę, by nią w twarz uderzyć swego interlokutora.
Nagłym ruchem pan de Polart pochwycił szpicrutę, kiedy ze świstem leciała w powietrzu.
— Strzeż się ty, wicehrabio, — rzekł, nie okazując najmniejszego wzruszenia, — bo w tej chwili